Polacy ruszyli na stoki. W wielu miejscach tłumy
To pierwszy w tym roku weekend z otwartymi stokami. W wielu ośrodkach od rana było mnóstwo ludzi. W komentarzach górali słychać żal, że większa część sezonu i wyjątkowo śnieżnej zimy została zmarnowana. Odżyła przy okazji okoliczna gastronomia. Nie wszyscy byli jednak przygotowani na taką ilość śmieci, bo te wręcz wylewały się z koszy.
Polacy stęsknieni za górami od razu skorzystali z poluzowania obostrzeń i pięknej pogody. W Zakopanem w sobotę skończyło się to tłumami na Krupówkach i interwencjami policji. W niedzielę tłoczno zrobiło się też na stokach i to nie tylko w najpopularniejszych ośrodkach.
Nasi czytelnicy na skrzynkę redakcji wysyłają zdjęcia, na których widać sporo ludzi. Kolejki ustawiają się do wyciągów, a okoliczne parkingi wypełnione są autami. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo do różnych atrakcji stoi się po ładnych kilkadziesiąt minut. Tak sytuację opisuje czytelniczka, która z całą rodziną wybrała się na wyciąg narciarski "Przy Górze" (okolice Woliborza i Nowej Rudy).
Inny amator narciarstwa donosi, że na Czarnej Górze przez 6 godzin zdążył zjechać zaledwie 7 razy. Tak dużo jest chętnych, a dają się też we znaki ograniczenia związane z utrzymywaniem reżimu sanitarnego.
Znana sieć restauracji na krawędzi. "Kilka tygodni"
Oczywiście można też znaleźć miejsca na uboczu, gdzie nie ma wielkich tłumów. Poniżej zdjęcie wysłane przez pana Krzysztofa, który z zadowoleniem stwierdza, że stacja narciarska Kamienica (kilka kilometrów od Śnieżnika) daje spokojnie pojeździć na nartach.
- Ludzi jest mniej niż rok temu o tej porze - przyznaje właściciel tamtejszego wyciągu. Liczy, że lockdown już nie wróci i będzie w stanie odrobić chociaż część strat w związku z praktycznie zmarnowaną większą częścią sezonu.
Najazd turystów na polskie góry widać nie tylko na stokach, ale też w okolicach niektórych najlepiej położonych barów i restauracji. Oczywiście nie mogą przyjmować gości w lokalach, a zamiast tego sprzedają jedzenie "na wynos".
Poniżej zdjęcie wysłane przez naszego czytelnika spod jednego z takich miejsc. Widać, że organizacyjnie nie było to miejsce do końca przygotowane na taki nalot ludzi spragnionych nie tylko białego szaleństwa.
Otwarcie stoków da się lekko odkuć przedsiębiorcom, ale wszędzie słychać narzekania. Choć od lat nie było takiej zimy jak teraz, właścicielka innego okolicznego baru o nazwie Meta przyznaje, że to dopiero trzeci dzień od początku roku, gdy biznes się kręci. Ale też tylko na 50 proc.
- Normalnie o tej porze roku byłoby jeszcze więcej osób. Nasz ośrodek narciarski nastawiony jest na dzieci, które przyjeżdżały na kolonie, obozy itp. Ferie za nami. Wygląda to słabo - przyznaje.
Dodaje, że restrykcje sprawiają, iż ludzie nie wiedzą, czy mogą wchodzić do lokalu i co mają robić. Trzeba liczyć gości i wypraszać, jak jest ich za dużo.
Luzowanie. Na jak długo?
Rząd warunkowo zezwolił właścicielom wyciągów narciarskich na odmrożenie branży. Na razie stoki narciarskie legalnie będą działać do 28 lutego. Od sytuacji epidemicznej w kraju zależy to, czy ich otwarcie zostanie przedłużone.
Na stokach pojawiły się narciarskie patrole policjantów oraz funkcjonariusze inspekcji sanitarnej. Policjantów na nartach można spotkać m.in. na podhalańskich i sądeckich stokach.
Obie instytucje pilnują bezpieczeństwa i przestrzegania przepisów epidemiologicznych na stokach, m.in zachowania dystansu społecznego, zasłaniania nosa i ust przez narciarzy. Warunkiem wznowienia działalności przedsiębiorców z branży narciarskiej jest utrzymanie reżimu sanitarnego.