Polacy tracą na niej fortunę. Popularna atrakcja wróciła i znów kusi
W Sopocie pojawiła się instalacja znana pod nazwą "wisielec". Po wpłaceniu określonej kwoty chętni mogą zawisnąć na drążku. Jeżeli wytrzymają 2 minuty, wzbogacą się o 200 zł. Z pozoru nietrudne zadanie kusi wielu przechodniów. Sęk w tym, że wykonanie go graniczy z cudem.
"Wisielec znów jest w Trójmieście. W czwartek swoich sił można było spróbować w dolnej części sopockiego Monciaka, na pl. Przyjaciół Sopotu" - pisze serwis trojmiasto.pl.
Lokalne medium dodaje, że koszt wzięcia udziału w zabawie to zazwyczaj około kilkudziesięciu złotych. "Wisielec" krąży po polskich kurortach od lat. Jego pierwsza wizyta w Trójmieście miała miejsce w 2014 r. Trojmiasto.pl donosiło wówczas, że do atrakcji ustawiają się kolejki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Biedronka rozpycha się na Słowacji. Czy jest taniej niż w Polsce? Sprawdzamy
Z pierwszych 20 śmiałków nikomu nie udało się jednak wytrzymać wówczas na drążku pełnych dwóch minut. Zadania nie ułatwia fakt, że drążek obraca się i wymyka ze spoconych rąk uczestników. Kilka lat temu próby "pokonania" wisielca" podjął się Marcin Banot, który zasłynął m.in. wdrapywaniem się na wieżowce bez asekuracji. Mężczyzna wytrzymał na drążku niespełna 90 sekund.
Biznes na "wisielcu"
W sieci można znaleźć oferty wynajmu "wisielca" na zorganizowane imprezy, bądź kupna takiej instalacji. Ogłoszenia dot. sprzedaży urządzenia mają często adnotację "gotowy biznes".
Koszt używanego "wisielca" na popularnych serwisach ogłoszeniowych może sięgać nawet 2 tys. zł.
W 2015 r. próby oszacowania zysków z takiej instalacji podjęła się "Polityka". Tygodnik opisywał historię pana Damiana, który wynalazek podpatrzył w Bułgarii. Mężczyzna liczył, że w ciągu wieczoru z wisielcem mierzyło się 70-80 osób, wygrywała co najwyżej 1 na 50. Dzienny zysk to 1200-1500 zł. Dzięki zbudowaniu kilku "wisielców" pan Damian i jego współpracownicy w ciągu jednych wakacji zarobili 100 tys. zł.
"Opisali ich nawet w jednej z lokalnych gazet – że niby są oszustami i trzeba na nich uważać. Ale przecież oni zawsze lojalnie uprzedzają, że drążek jest obrotowy, więc o żadnym oszustwie nie ma mowy" - pisała "Polityka".