Spóźnienie do pracy słono kosztuje
Liczba spóźnień pracowników spada z miesiąca na miesiąc. Mimo to koszty pracodawców z tego tytułu każdorazowo mogą wynieść nawet 12,2 milionów złotych. Szefowie czasem przymykają oko, ale warto wiedzieć, co grozi za niewywiązywanie się z obowiązków. Konsekwencje mogą być opłakane.
29.08.2012 | aktual.: 31.08.2012 15:33
- Nawet najmniejsze spóźnienie kosztuje, bo w tym czasie nie są wykonywane obowiązki, za które pracownik pobiera część swojego wynagrodzenia. Z naszych analiz wynika, że koszt 15 minutowego jednorazowego spóźnienia wszystkich pracowników przyznających się do nieprzychodzenia do pracy na czas, wynosi 12,2 milionów złotych - wylicza Krzysztof Inglot z Work Service.
Jest wczesna godzina poranna. Poprzedniego dnia nieźle zabalowaliśmy. Budzik nie zadzwonił, a do tego ogromne korki na ulicach i spóźnienie do pracy gotowe. To tylko jeden z możliwych scenariuszy, który sprawa, że docieramy do pracy z opóźnieniem.
Tymczasem do obowiązków pracownika należy sumienne i staranne wykonywanie pracy. Trudno o tym mówić, jeśli notorycznie się spóźniamy, a nasze wytłumaczenia są na granicy absurdu, np. „kot mi schował okulary, więc się trochę spóźnię”.
Art. 100 Kodeksu pracy wyraźnie zaznacza, że pracownik obowiązany jest do przestrzegania czasu pracy ustalonego w zakładzie. Dotyczy to zarówno pracy wykonywanej w siedzibie firmy lub innym miejscu wskazanym przez pracodawcę, a nawet podczas odbywania podróży służbowych.
Oczywiście zdarzają się sytuacje, w których dopuszczalne jest niestawienie się pracy, ale dotyczy to wyłącznie pracownika przebywającego na zwolnieniu lekarskim.
Zdaniem Moniki Zakrzewskiej, ekspertki Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, niezbędne są zmiany w Kodeksie pracy. Wpisanie do niego pojęcia ruchomego czasu pracy zlikwiduje, a na pewno zmniejszy problem spóźnień pracowników.
- Pracodawca zapisuje regulaminie w jakim przedziale czasu podwładny ma pojawić się w firmie. Zwykle jest to przedział od 7-10. Automatycznie po ośmiu godzinach czas pracy się kończy. Gdyby stworzono taką możliwość, to rzadziej mówilibyśmy o spóźnieniach. Skorzystaliby na tym pracownicy, ale i pracodawcy, którzy nie ponosiliby strat z tytułu nie wywiązywania się pracownika z obowiązków.
Ekspertka zaznacza, że takie zmiany zwiększyłyby również konkurencyjność danej firmy, bo każdy pracownik ceni sobie taką elastyczność pracodawcy.
Z taką tezą nie zgadza się ekspertka innej organizacji zrzeszającej pracodawców.
- Przepisów nie trzeba poprawiać, niczego w nich nie brakuje, bo sankcje za spóźnienia już są. Problemem jest natomiast kwestia egzekwowania tych przepisów i zarządzania ludźmi - ocenia Monika Gładoch, ekspertka Pracodawców RP.
Jaka dyscyplina, taka kara
Możliwe jest, że pracownik celowo później przychodzi do pracy, bo przecież najważniejsze jest, by każdego dnia urwać choćby kilkanaście minut. Art. 108 kodeksu pracy wskazuje, że złamanie przez pracownika, poprzez spóźnienie, reguł obowiązujących w zakładzie może skutkować karą. Jeśli jednak nasze spóźnienia nie zdarzają się codziennie, to trudno przypuszczać, by pracodawca wyciągał wobec pracownika jakiekolwiek konsekwencje.
Jeśli takie sytuacje stają się rutyną, to pracodawca ma kilka narzędzi, by zdyscyplinować pracownika.
Przede wszystkim powinien przeprowadzić z podwładnym rozmowę, podczas której ustali przyczynę spóźnień. Jeśli to okaże się niewystarczające, to może zastosować upomnienie, naganę, karę pieniężną, a w skrajnym przypadku nawet... zwolnienie. Może to być zarówno zwykłe rozwiązanie umowy o pracę z zachowaniem okresu wypowiedzenia, ale również zwolnienie dyscyplinarne. Przyjęło się jednak, że późniejsze dotarcie do pracy nie stanowi wystarczającej podstawy do rozwiązania umowy ze skutkiem natychmiastowym, o ile nie jest notorycznym zachowaniem.
No chyba, że spóźnienie wiąże się z drastycznym zaniedbaniem obowiązków służbowych lub stratą dla przedsiębiorstwa. Gdyby bowiem pracownik spóźnił się na podpisanie kontraktu z kluczowym klientem firmy, który w związku z tym zerwał współprace, to jest to wystarczający pretekst do zwolnienia. Rozwiązanie stosunku pracy może odbyć się zarówno z zastosowaniem okresu wypowiedzenia, jak i bez. Podobne sytuacje częściej dotyczyć będą jednak osób, które mają kluczowe znaczenie dla funkcjonowania firmy, a ich odpowiedzialność za dobro zakładu jest dużo większa.
- Zwolnienie dyscyplinarne jest możliwe przy ciężkim naruszeniu obowiązków pracowniczych. Ocena, czy dane naruszenie obowiązku jest ciężkie, zależy od okoliczności każdego indywidualnego przypadku. Należy też brać pod uwagę całokształt postępowania pracownika, a nie jego jednorazowe zachowanie, jeżeli nie stanowi ono samo przez się jaskrawego naruszenia podstawowego obowiązku pracowniczego - wyjaśnia Adam Litwicki, radca prawny z kancelarii prawnej Chałas i Wspólnicy.
Zwolnienie dyscyplinarne to jednak ostateczność. Pracodawcy częściej stosują lżejsze kary upomnienia, nagany. Można ich użyć w każdej sytuacji, gdy podwładny nie przestrzega ustalonej organizacji pracy. Możliwe jest także zastosowanie kary finansowej.
Dlaczego pracodawcy tak rzadko za spóźnienia karzą zwolnieniem dyscyplinarnym? Monika Gładoch reprezentująca Pracodawców RP uważa, że rozwiązanie umowy ze skutkiem natychmiastowym niesie ze sobą duże ryzyko procesu sądowego.
- Ponad 90 proc. takich zwolnień znajduje swój finał w sądzie, dlatego że żaden pracownik, nawet ten naruszający swoje obowiązki, nie chce mieć niekorzystnego świadectwa pracy. W takich sprawach bardzo często zawierane są ugody. Nawet Sąd Najwyższy wskazuje, że art. 52 dotyczący zwolnienia dyscyplinarnego należy stosować z wyjątkową ostrożnością - mówi Monika Gładoch.
Uważaj na swoją pensję
Zrozumiałe jest, że gdy pracownik z przyczyn nieusprawiedliwionych nie świadczy pracy, to nie przysługuje mu wynagrodzenie za ten czas. Bez znaczenia będzie wówczas to, o ile spóźnił się do pracy. Może to być zarówno godzina, jak i cały dzień.
- Pracownik spóźniający się notorycznie nie wypracowuje wymiaru godzin, jaki przypada na dany okres rozliczeniowy. Przepisy nie przewidują zachowania prawa do wynagrodzenia w takim przypadku. Pracodawca może nie wypłacić pracownikowi pensji za czas nieprzepracowany w związku ze spóźnieniem – wyjaśnia Adam Litwicki, radca prawny z kancelarii prawnej Chałas i Wspólnicy.
Nie każde spóźnienie musi jednak oznaczać problemy. Spóźnienie lub nieobecność pracownika może zostać usprawiedliwiona np. zakłóceniami w funkcjonowaniu komunikacji miejskiej, śnieżycą lub potrzebą udzielenia pomocy choremu członkowi rodziny. Takich tłumaczeń nie da się jednak używać codziennie.
- Siła wyższa to okoliczność o charakterze przypadkowym lub naturalnym nie do uniknięcia przez pracownika, nad która pracownik nie panuje, np. huragan. Takie okoliczności są oczywistą przesłanką usprawiedliwienia pracownika - mówi Adam Litwicki.
Przepisy Kodeksu pracy regulują, że kara pieniężna za jedno uchybienie pracownika, jak i za każdy dzień nieusprawiedliwionej nieobecności, nie może być wyższa od jednodniowego wynagrodzenia pracownika. Natomiast w skali miesiąca suma kar pieniężnych nie może przekroczyć dziesiątej części pensji. Środki z tego tytułu potrącane przez pracodawcę przeznaczane są na poprawę warunków bezpieczeństwa i higieny pracy.
Prawnik Adam Litwicki zwraca uwagę, że zarządca firmy ma prawo do obniżenia wynagrodzenia za nieprzepracowany czas także w sytuacji, gdy spóźnienie ma incydentalny charakter. Możliwe jest jednak, że po uzgodnieniu z pracodawcą będziemy mogli odpracować czas spóźnienia. Odrobienie takiego spóźnienia powinno mieć miejsce w dniu, w którym rozpoczął on później pracę.
Warto jednak wspomnieć, że zanim pracodawca zdecyduje się na którąkolwiek z kar musi wysłuchać wyjaśnień pracownika, a o swojej decyzji dotyczącej kary go poinformować. Nie można bowiem udzielić nagany czy nałożyć kary finansowej bez wiedzy podwładnego.
Spóźnienie? Mnie się nie zdarza
Eksperci z Work Service, firmy zajmującej się rekrutacją pracowników, wskazują, że niepewna sytuacja na rynku pracy w ostatnich miesiącach nieco bardziej mobilizuje pracowników przedsiębiorstw, by być punktualnymi. Mimo to, jak wynika z badania przeprowadzone przez instytut Homo Homini, ciągle 17 proc. z nas deklaruje, że przychodzi później do pracy co najmniej raz w tygodniu. To jednak 3 procentowa poprawa względem podobnego badania przeprowadzonego na początku 2012 roku.
Deklaracje respondentów wskazują również, że o ponad połowę spadła liczba osób, którzy więcej niż raz w tygodniu mają problem z punktualnym stawieniem się w pracy. Pocieszający może być fakt, że aż 81 proc. pracowników twierdzi, że nigdy się nie spóźnia.
- Wynika to zapewne z niepokoju pracowników spowodowanych trudną sytuacją na rynku pracy, które obliguje ich do większego zaangażowania w powierzone obowiązki. Brak spóźnień to element tego zaangażowania. Z naszych danych wynika, że najbardziej czujne powinny być młode osoby. 34 proc. z nich się spóźnia. Częściej problem dotyka mężczyzn niż kobiet. 21 proc. z nich nie pojawia się na czas - komentuje Tomasz Hanczarek, prezes Work Service.
Monika Zakrzewska z Lewiatana twierdzi, że problem spóźnień dużo rzadziej dotyczy pracowników fizycznych niż umysłowych. Pracujący w systemie zmianowym, podbijający karty w fabryce, bardziej pilnują swojego czasu pracy. Pozostali pozwalają sobie na więcej swobody. Zwraca również uwagę, że trudno mówić o spóźnieniach osób, które mają zadaniowy system pracy i wykonują tzw. wolny zawód, np. programiści, informatycy, architekci, prawnicy itp. W ich przypadku pracodawcy są dużo bardziej wyrozumiali.
Praca przegrywa z seksem
Swoje późniejsze stawienie się w firmie pracownicy najczęściej tłumaczą zbyt długim snem. Taką deklarację złożyło aż 59 proc. pytanych. 14 proc. z nas tłumaczy się natomiast problemami z dotarciem spowodowanymi spóźnieniem komunikacji miejskiej. Kolejne 13 proc. pytanych swoją niesubordynację usprawiedliwia miejskim korkiem. Zdarzają się również przypadki, w których pracownik za powód spóźnienia wskazuje... kaca (6 proc.).
Okazuje się, że niektórzy mają nawet odwagę, by powiedzieć, że ich spóźnienie spowodowane jest upodobaniem do seksu o poranku. Takiej odpowiedzi udzieliło 4 proc. pytanych. Inni mówią, że zbyt dużo czasu zajmuje im jedzenie śniadania.
Zdaniem Krzysztofa Inglota z Work Service wskazywane przez pracowników powody spóźnień, to w większości błahostki. Uważa, że świadczą one przede wszystkim o nieumiejętnym gospodarowaniu czasem. Rzadko kiedy jest to losowa sytuacja, która w sposób obiektywny uniemożliwia dotarcie do pracy na czas. Większość tych spóźnień można przewidzieć i w prosty sposób wyeliminować, zwłaszcza, że niestawienie się pracownika na czas w miejscu pracy wiąże się z dużymi wydatkami po stronie pracodawców.