"Z żebrania mam 500 zł, ale tu koszty są inne - wstyd i upokorzenie"

Zapytaliśmy osoby proszące o datki na dworach i ulicach o to, ile miesięcznie potrafią uzbierać pieniędzy. Okazało się, że niektórzy żebracy wręcz wyspecjalizowali się w tym zajęciu i potrafią zarobić powyżej 1000 zł.

"Z żebrania mam 500 zł, ale tu koszty są inne - wstyd i upokorzenie"
Źródło zdjęć: © shutterstock

10.08.2011 | aktual.: 10.08.2011 17:21

Żyją z tego, co dadzą im przechodzący ludzie. Czasem zamiast pieniędzy dostają bułkę lub drożdżówkę. Najczęściej trafili na ulice, bo stracili pracę. Gdy zabrakło pieniędzy na czynsz, zostali eksmitowani. Niektórzy stali się żebrakami na własne życzenie, inni, bo padli ofiarami nieszczęśliwych wypadków. Powszechnie uważa się, że żebracy to zwykli oszuści, ale są też tacy, którzy im współczują. Nie oceniamy. Ciekawi nas, ile można zarobić na żebraniu.

Zapytaliśmy osoby żyjące z datków w trzech polskich miastach o to, jak bardzo ofiarni są Polacy i czy rzeczywiście da się przeżyć z tego, co ludzie wrzucą do ich puszki. Najczęściej nie otrzymywaliśmy odpowiedzi, ale kilka osób opowiedziało nam jak wygląda ich życie i za jakie kwoty żyją.

Kazimierz, Kraków

Z zawodu technik odzieżowy, stracił pracę w 1991, od tego czasu jest bezrobotny, kilka lat później rozwiódł się i żyje z tego, co mu ludzie wrzucą do puszki, mieszka w różnych miejscach. Mówi, że nie przysługuje mu renta, ani zasiłek, bo pracował na czarno. Ma 51 lat. Twierdzi, że z żebrania miesięcznie ma ok. 500 – 600 zł.

- To tak średnio. Najwięcej w tym roku uzbierałem w czerwcu - 950 zł. Są teraz turyści, to dają nawet euro. Potem muszę do kantoru chodzić. A jeden ksiądz dał mi 300 zł. A tak to ludzie wrzucają drobniaki, po 2 albo 5 zł. Jedna kobieta kiedyś wrzuciła mi do skarbonki, właściwie do kubeczka po jogurcie, kilka garści żółtych monet. Pogoniłem ją. Mówię, co pani, gdzie ja z tym pójdę, do banku? I tak w sklepach na mnie krzywo patrzą, jak im po złotówce wysypuję na ladę. A co dopiero po groszach! Jakoś się żyje, ale też był miesiąc, kiedy miałem dosłownie 100 zł na cały miesiąc. To było w lutym tego roku. Ciężki czas. Musiałem się ratować w Caritasie. A lato zawsze jest dobre, można spać na trawniku, w parku, ludzie dużo jedzenia wyrzucają. Weronika, Gdańsk

Nigdy nie pracowała zarobkowo. Gdy zmarli jej rodzice, została bez źródła dochodu. Jak mówi, siostra zabrała jej mieszkanie. Ma 29 lat. Zbiera pieniądze pod kościołami, instytucjami, na dworcu, ulicach. Miesięcznie zbiera ok. 500 zł.

- Dają ci najbardziej ubodzy, starsze osoby. Niektórzy to mówią, że wiedzą, co to głód, dlatego dają mi pieniądze. Najgorsi są ci bogaci, co to wychodzą z dobrych samochodów. Oni brzydzą się takimi jak ja, potrafią przy mnie zatkać sobie nos, że niby śmierdzę. Może i jestem żebraczką, ale myję się na dworcu. Jeden taki dresiarz, napakowany z grubym złotym łańcuchem na szyi, dał mi 500 zł. To było najwięcej, ile dostałam. Ludzie dają po groszach i złotówkach, ale zdarzają się i papierki.

Tadeusz, Warszawa

Gdy zamknięto fabrykę, w której pracował jako monter, trafił na bruk. Ma 32 lata. Wygląda na dużo starszego. Mówi, że ma chore płuca i nie może pracować, ale nie był u lekarza. W maju uzbierał 1,3 tys. zł. Ale sprzedawał też złom i puszki.

- Nie jestem złomiarzem, złomiarz wyciąga nawet 2-3 tys. zł. Czasem zdarza się, że w koszach na śmieci coś znajdę, sprzedam i zawsze coś jest. Raz trafiłem na mosiężną figurkę, ktoś do kosza wyrzucił. Kupę kasy miałem. Jakoś się żyje, są lepsze i gorsze miesiące, trzeba wiedzieć, gdzie żebrać. Nie można być natrętnym, bo ludzie nic nie dadzą. Niektóry specjalnie ubierają się w łachy i się nie golą, żeby budzić litość. Bo przecież nikt nie da pieniędzy żebrakowi, który na takiego nie wygląda. Gdy skończą robotę, zdejmują łachy i zakładają przyzwoite ubranie. Potem jadą do noclegowni. Dla niektórych to sposób na życie. Taki zawód, a łachy to ich służbowe ubranie... jak garnitur w urzędzie.

Ja byłem w prawdziwym dołku i wyglądałem tragicznie, chory, wychudzony, brudny. Teraz myję się w noclegowniach i ośrodkach. Tam dostałem czyste ubranie, dużo dobrych ubrań można też w koszach na śmieci znaleźć. Nie wyglądam jak łachudra. Chodzę do lokali, sklepów i tam proszę o drobny datek. Zawsze mówię, nie mam kartki, ani tektury z napisem. Człowiekowi trzeba spojrzeć w oczy, uśmiechnąć się. To ciężka praca przekonać go, żeby dał ci za nic 5 zł. Jedzenia nie biorę, bo szybko się psuje. Można zachorować. Regina, Warszawa

Ma dziecko, które obecnie wychowuje rodzina zastępcza. Widuje je kilka razy w miesiącu. Nigdy nie pracowała, ma wykształcenie podstawowe. Ma 42 lata. Miesięcznie potrafi uzbierać ponad 1000 zł ( w kwietniu 1,8 tys. zł, w czerwcu 1,5 tys. zł, w ubiegłym roku - jej stawki wynosiły do tysiąca złotych).

- Nie mogą narzekać, bo ludzie są ofiarni. Prawda jest taka, że gdybym pracowała, nie zarobiłabym tyle. Czasem przeganiają nas strażnicy miejscy, no ale najczęściej przymykają oko. Dziennie udaje się uzbierać jakieś 30 – 50 zł. Trzeba chodzić do właścicieli firm, sklepów, tych co to mają kasę, a nie zawracać głowy biedakom, emerytom – tacy wrzucają tylko monety. Są tu tacy, którzy zbierają miesięcznie 100-200 zł, ale i tacy, którzy potrafią nawet ponad 2 tysiące zarobić. Ale o zarobkach żebrak nie mówi, pieniędzy nie można mieć przy sobie, bo okradną. Trzeba je schować albo dać komuś zaufanemu na przechowanie.

Najlepiej jakiejś emerytce, komuś porządnemu. Bo inaczej oskubią, tu jest konkurencja, inni żebracy potrafią pobić, donieść policji, że zakłócasz porządek. Ja teraz zarabiam więcej niż rok temu. Taka... podwyżka. Z moich obserwacji wynika, że po tej tragedii ludzie są bardziej ofiarni, większe współczucie mają. Ale to się pewnie zmieni.

Edward, Gdańsk

Ma kłopoty z poruszaniem się, nie może pracować. W młodości był marynarzem, miał nawet kilkuletnie kontrakty, ale nie odprowadzał składek. Teraz, gdy jest chory, nie ma żadnych środków do życia. Ma 55 lat, przez kilka lat mieszkał w Niemczech u konkubiny. Od powrotu żyje z żebrania i zbierania złomu. Zbiera miesięcznie ok. 200 zł.

- Nie chcę się prosić i czekać na łaskę. Nie chodzę do żadnych instytucji, do noclegowni tylko, gdy jest zimno albo pada. Jest ciężko, czasem proszę w barze mlecznym o darmową zupę, zawsze dadzą. Może załatwię sobie talony na posiłek.

Janina, Kraków

Ma dwoje dzieci, opuścił ją mąż, jako sprzątaczka pracuje po 8 godzin. Po pracy idzie na dworzec albo pod kościół. Ma mieszkanie. Brakuje jej pieniędzy na opłaty, obawia się eksmisji. Ma 42 lata, w ubiegłym miesiącu uzbierała 500 zł.

- Jak znajdę dodatkową pracę, przestanę żebrać. To bardzo upokarzające, nie myślałam, że mnie to spotka. Pierwszy dzień tak się wstydziłam, że aż miałam wypieki na twarzy, bałam się, że zobaczą mnie znajomi lub sąsiedzi. Mąż zarabiał, gdy nas porzucił nagle okazało się, że nas na nic nie stać. Mąż nie płaci alimentów, wyjechał. Jestem w tragicznej sytuacji, liczę na jakąś pomoc z urzędu, no ale też nie mogę czekać z założonymi rękami, dlatego czasem chodzę żebrać. Boże, nie myślałam, że to mnie spotka. Jest mi wstyd przed dziećmi. Ale co robić. Mam taką tabliczkę z napisem „Nie stać mnie na opłaty, mam 2 dzieci, proszę o wsparcie”. Mam nadzieję, że nie będę musiała długo tym się zajmować i jakoś staniemy na nogi. Może zamienię mieszkanie na mniejsze. Nie myślałam, że ludzie będą coś wrzucać, ale wrzucają. Jako sprzątaczka zarabiam 650 zł i muszę się naprawdę naharować. A tu z żebrania mam 500 zł, ale tu koszty są inne - wstyd i upokorzenie.

Krzysztof Winnicki
Tomasz Banach
(kw)

pieniądzeżebracyżebranie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (198)