Zofia Klepacka: "Prę do przodu i nie przyjmuję myśli, że mi się nie uda"
Zofia Klepacka, reprezentantka Polski w windsurfingu, mistrzyni i dwukrotna wicemistrzyni świata. Już jako dziecko marzyła by zostać... mistrzynią olimpijską!
*Zofia Klepacka, reprezentantka Polski w windsurfingu, mistrzyni i dwukrotna wicemistrzyni świata w olimpijskiej klasie RS:X i brązowa medalistka XXX letnich Igrzysk Olimpijskich w Londynie, jest absolwentką Liceum im. Xawerego Dunikowskiego w Warszawie (Szkoła Mistrzostwa Sportowego). *
Zanim jednak do niej poszła, już trenowała. Jako dziesięciolatka, przez przypadek, wzięła udział w mistrzostwach Warszawy klasy Cadet na Zalewie Zegrzyńskim. Bez przygotowania i doświadczenia. Tak rozpoczęła się jej przygoda ze sportem, która z czasem zamieniła się w zawód.
- Dziewczynki w przedszkolu marzą o tym, by być modelką, aktorką, piosenkarką... Kim chciała być mała Zosia?
- Mistrzynią olimpijską.
- To oczywiście żart?
- Nigdy w życiu. Gdy byłam mała, chciałam zostać właśnie mistrzynią olimpijską.
- Jak to możliwe?
- Gdy miałam osiem lat oglądałam w telewizji sportowców i byłam nimi zafascynowana. Ciarki przechodziły mi po plecach, gdy grano im Mazurka Dąbrowskiego. To wtedy moim marzeniem stało się pojechanie na igrzyska olimpijskie, reprezentowanie kraju na arenie międzynarodowej. Wyobrażałam sobie, że jestem dobrym i znanym na całym świecie sportowcem. Przecież sport jest piękny. Można wygrywać i pokazywać swoje umiejętności.
- W jaki sposób zaczęłaś spełniać swoje marzenia?
- Zaczęłam pływać w 1996 roku. Mój tato pływał w Legii Warszawa, należał do sekcji żeglarskiej. Kiedy z rodzeństwem pojawiliśmy się na świecie, można powiedzieć, że „pchał nas” w stronę wody. Całe wakacje spędzaliśmy na basenach nad Wisłą. Można powiedzieć, że swój udział w mojej karierze ma też cztery lata starszy brat. Gdy miałam dziesięć lat, on już trenował. Brał udział w mistrzostwach Warszawy klasy Cadet na Zalewie Zegrzyńskim. Nie miał załoganta, więc wziął mnie.
Zaraz potem tato zapisał mnie do klubu, do sekcji windsurfingu. Nie był to popularny sport. Gdy pojechałam na pierwszy swój obóz do Pucka, musiałam mieć specjalnie szyty żagiel, ponieważ w sklepie nie można było kupić takiego sprzętu sportowego.
- Kiedy przyszedł czas, gdy prawdziwie się w sport zaangażowałaś i pomyślałaś sobie, że sport może być pracą?
- Tak naprawdę sport jako zawód traktuję od trzech lat, od kiedy na świecie pojawił się mój syn. Wtedy na poważnie musiałam zacząć zarabiać pieniądze. Bo choć tak naprawdę dzięki pływaniu zarabiałam na siebie od piętnastego roku życia, nie traktowałam tego jak pracy. Była to pasja i spełnianie marzeń. Wiedziałam tylko, że muszę być dobra w tym co robię. Dzięki wynikom mogłam mieć wsparcie finansowe, stypendia.
- Warto być sportowcem?
- Z mojego punktu widzenia, warto. Prę do przodu i nie przyjmuje myśli, że mi się nie uda. Kiedy jadę na zawody, to tylko po to, by dobrze żeglować. Wiem, że gdy będę dobrze żeglować, medal sam przyjdzie. To prosta zależność. Miłość i pasja do zawodu sportowca to też zasługa dobrych trenerów. Mój trener klubowy, Witek Nerling zawsze mówił mi, że jestem najlepsza i będę mistrzynią świata.
- Nie miałaś nigdy momentów zwątpienia?
- Raz, gdy miałam piętnaście lat. Chciałam wtedy zrezygnować ze sportu, bo nie wytrzymywałam ciężkich treningów. Akurat tak się stało, że zdobyłam złoty medal mistrzostw świata juniorów. To mnie zmotywowało, żeby zostać i pracować dalej.
- Dziennie spędzasz około 5-6 godzin na wodzie, a do tego dochodzi jeszcze trening ogólnorozwojowy. Gdzie zwykle trenujesz? Gdzie się przygotowywałaś do olimpiady?
- Uprawiam sport, który wymaga dość specyficznych warunków pogodowych, w związku z czym bywam w bardzo różnych miejscach na świecie. Tak naprawdę, właśnie dzięki temu, mogłam poznać wielu wspaniałych ludzi i zwiedzić cały świat. No, prawie cały. Gdybym nie uprawiała sportu, z pewnością nie miałabym takich możliwości.
W Polsce zwykle ćwiczę na Helu. Jednak nie o każdej porze roku warunki sprzyjają moim treningom. Dobry wiatr i odpowiednia temperatura wody jest tam tylko latem. Znalazłam więc swoją enklawę. To Cypr. Jesienią i zimą trenuję głównie tam. Od kilku lat na wyspie bywam tak często, że można powiedzieć, że stała się moim drugim domem. Często zabieram tam rodzinę. Dla mnie Cypr ma wiele zalet - przede wszystkim jest stosunkowo blisko Polski, zaledwie trzy godziny lotu z Warszawy. Nawet zimą temperatura nie schodzi tam poniżej dwudziestu stopni. Oczywiście jest tam bardzo dobry wiatr, ciepła woda i wyjątkowo czyste powietrze. Dzięki temu mam wspaniałe warunki do treningów.
- Ostatnio na Cypr zabrałaś Zuzię Bobińską, dla której zlicytowałaś swój brązowy medal.
- Tak, obiecałam Zuzi takie wakacje, więc słowa musiałam dotrzymać. Mogła pobiegać po ciepłej plaży i poczuć się jak zdrowe dziecko.
- Gdy w Londynie zdobyłaś medal, mówiłaś, że to właśnie Zuzia ciebie do tego zmotywowała. Jak to było?
- Byłam w Argentynie. Trenowałam do olimpiady, ale brakowało mi motywacji. Zdzwoniłam do Moniki, mamy Zuzi, którą znam od dziecka, razem się wychowywałyśmy. Okazało się, że pięcioletnia Zuzia, z powodu kolejnych zdrowotnych komplikacji, znów jest w szpitalu. Po tej rozmowie postanowiłam, że jadę do Londynu po medal, a celem jest zlicytowanie go na pomoc dla Zuzi. Dzięki takiemu postanowieniu, zdobyłam też pomocników. Gdy przed zawodami biegałam, siostrzeńcy Moniki skutecznie mnie motywowali. Biegali ze mną, albo jeździli obok na rowerze. Wyglądaliśmy jak drużyna z filmu „Rocky”.
- Olimpijski medal to marzenie każdego sportowca. Nie jest szkoda rozstawać się z tak cennym trofeum?
- Medal to tylko symbol. To co dla mnie ważne, mam w swoim sercu. Zuzia od urodzenia choruje na mukowiscydozę, śmiertelną, genetyczną i przewlekłą chorobę. 86 tys., które w sumie uzbieraliśmy, pozwolą jej na spokojne leczenie. Przede wszystkim zostanie zakupiona specjalna kamizelka i leki. Pieniądze idą na szczytny cel. Pomagamy Zuzi, aby dłużej żyła. To też zadanie sportowca.
ml/AS