Pięć grup Polaków wkurzonych na zakaz handlu. Sprawdź, do której należysz© WP | Paweł Kuczyński

Pięć grup Polaków wkurzonych na zakaz handlu. Sprawdź, do której należysz

Tomasz Molga
11 marca 2018

- To będzie klasyczne wkurzenie Polaków na władzę za to, że ogranicza nasz styl życia i prawa, że poucza i organizuje czas wolny – mówi prof. Robert Rządca, ekspert w dziedzinie zarządzania i strategii. Uważa, że zakaz handlu nie utrzyma się długo. Najwyżej rok.

Grupa pierwsza: zapracowani

Mieszkam w dużym mieście. Pracę kończę około 17. Gdy przez korki dotrę wreszcie do domu i zajmę się dziećmi, nie mam już czasu na zrobienie dużych zakupów. Handlowa sobota i niedziela to jedyne okienko w tygodniu, kiedy mogę poświęcić dwie godziny na przymierzenie spodni, koszuli czy butów.

- Takie osoby traktują handlową niedzielę jako ważne prawo. Nie oznacza to wcale, że w każdą niedzielę chodzą do galerii. Ale jeśli politycy robią ustawę i zamykają sklepy, rodzi się konflikt. Gdy nie mogę zrealizować osobistych interesów, pojawia się wkurzenie na władzę - mówi prof. Rządca z Akademii Leona Koźmińskiego.

A to zapracowani są najliczniejszą grupą przeciwników zakazu niedzielnego handlu. Zapewne dlatego, że pracujemy najwięcej ze wszystkich narodów Unii Europejskiej. Według wyliczeń OECD statystyczny Polak spędza w pracy 1963 godzin rocznie, a np. Niemiec tylko 1371.

Z tego powodu Niemcy mogą sobie pozwolić za zamykanie sklepów w niedziele i ograniczenie godzin handlu w soboty. Mają po prostu więcej czasu w tygodniu. Powoływanie się przez twórców zakazu, na to, że w innych krajach UE - zazwyczaj bogatszych – sklepy w weekendy są zamknięte, nie ma sensu.

Grupa druga: wyłączeni z zakazu

- Skoro na sztandarach orędowników zakazu widnieje świętość wolnej niedzieli, to dlaczego ujęto się tylko za pracownikami handlu? A za przykład wyzysku podawani są kasjerzy i kasjerki sieci handlowych? - pyta profesor. - A gdzie pracownicy kin? A gdzie ci z restauracji, z kawiarni, ze stacji benzynowych czy wreszcie z małych sklepów rodzinnych? Tam płaci się dużo, a pracuje mało? Szczerze wątpię.

Ekspert podaje przykład z własnej uczelni, gdzie większość wykładowców pracuje w niedzielę. Jeszcze gorzej mają weekendowi studenci, bo oni często pracującą zawodowo w tygodniu, czyli nie odpoczywają praktycznie nigdy. To przykład niekonsekwencji, rodzący bunt i sprzeciw tych, którzy jednak muszą pracować.

Profesor wskazuje za to ostre, ale "sprawiedliwe zakazy".

- Kilkanaście lat temu w Austrii niemal wszystko było zamykane na niedzielę. Dotyczyło to nawet większość stacji benzynowych. Kto nie kupił bułek i masła w sobotę, ten cierpiał głód do poniedziałku – opowiada Rządca.

Przywołuje również przykład Izraela, gdzie w wolny dzień do ortodoksyjnych dzielnic nie może wjechać policja czy nawet służby ratunkowe. Bo obowiązuje zakaz pracy.

{:external}

Grupa trzecia: buntownicy

- Cenimy sobie prawo wyboru stylu życia. Jesteśmy narodem niepokornym. Jak nam władza mówi "nie możecie iść do sklepu w niedzielę", to tym bardziej chcemy iść. Nawet w PRL państwowe delikatesy były otwarte w niedzielę. Starsze pokolenie dobrze to pamięta – mówi profesor.

Stąd motywacja kreatywnych biznesmenów, którzy wbrew zakazowi staną na głowie, aby otworzyć sklepy. Pisaliśmy o przypadku Galerii Północnej, której dyrektorka zawiązała koalicję ponad 30 przedsiębiorców. Nie łamiąc zakazu, osobiście sprzedają dziś w swoich sklepach.

Trzeba dodać, że inwestor galerii - spółka GTC - zdecydował się na wartą kilkaset milionów zł budowę, zanim politycy zaczęli mówić o zakazie handlu. Biznes ruszył, gdy zakaz staje się właśnie faktem.

Według badań GTC, w zasięgu galerii znajduje się 750 tys. potencjalnych klientów, którym zależy na niedzielnych zakupach. Niedziela to jeden z najlepszych dni pod względem frekwencji, a więc i zysków. Szefowa galerii mówi wprost, że w tej sytuacji "nie może odpuścić".

Menedżerowie innych galerii, choćby Galerii Krakowskiej czy Złotych Tarasów w Warszawie, też zapowiedzieli otwarcie centrów. Tyle że oni wykorzystują lukę w przepisach, która dopuszcza działalność handlową na dworcach PKP. Trudno przypuszczać, że robiliby to, nie mając pewności, że sami klienci - wbrew zakazowi - zechcą zrobić zakupy.

{"width":600,"height":350,"photo":{"id":"204699164-167186384","url":"https://d.wpimg.pl/204699164-167186384/victory.jpg","title":"","author":"","source":"WP / Paweł Kuczyński","width":"1562","height":"878"}}

Grupa czwarta: nie zgadzają się na triumwirat partii, związku i kościoła

Jest jeszcze grupa osób świadomych, że zakaz handlu to polityczny deal, jaki Solidarność zawarła z Prawem i Sprawiedliwością.

- Związek oferując dzień wolny wybranej grupie zawodowej, choć wcale nie tak licznej, odnosi sukces, bo pokazuje, że jest skuteczny. Z kolei PiS nabija punkty u swoich zwolenników, wywieszając na sztandarach hasło "wolna niedziela to dobra zmiana i postęp na miarę bogatych krajów Zachodu" - komentuje dalej ekspert.

Trzecim uczestnikiem tej umowy jest Kościół Katolicki. Biskupi poparli projekt, licząc, że kościoły zapełnią się wiernymi. To dla nich ważne, bo już tylko 36,7 proc. Polaków chodzi na niedzielne msze. W porównaniu z początkami polskiego kapitalizmu to mało, bo w 1989 r. było to 46,7 proc. Dodajmy, że zakaz handlu nie obejmuje oczywiście biznesów okołokościelnych: handlu dewocjonaliami, sprzedaży książek czy kolekcji monet.

- Przekonanie, że władza i kościół próbują mi mówić, jak mam żyć, wywołuje odruch obronny – komentuje prof. Rządca.

Grupa piąta: uszczęśliwieni na siłę

I wreszcie ostatnia grupa, która z zakazu nie do końca jest zadowolona, to sami pracownicy handlu. Badanie platformy TakeTask wykazało, że 56 proc. zatrudnionych w sieciach handlowych pozytywnie ocenia ograniczenie niedzielnej sprzedaży. Niby dużo.

– Ależ skąd. Mało - komentuje Rządca. - Ciekawsze jest to, że aż 44 proc. z nich albo nie chce zakazu, albo mało ich to obchodzi.

Bo jest druga strona medalu. Ceną za wolną niedzielę jest udręka w sobotę i zepsuty poniedziałek. Aż 38 proc. kasjerów sieci handlowych obawia się zmiany trybu pracy. Słusznie. Niektóre sklepy wydłużyły godziny handlu w soboty do północy. W Biedronce w poniedziałek praca rozpoczyna się już od godziny 0.15.

Prawie połowa pracowników sieci handlowych obawia się spadku wynagrodzeń. A zamknięcie galerii wpłynie nie tylko na los i sytuację finansową kasjerów (przeczytajcie, kto tak naprawdę tam pracuje).

Dlatego zamiast wolnej niedzieli 43 proc. pracowników wolałoby otrzymać w ten dzień dwa i pół razy wyższą stawkę godzinową.

- Nie sądzę, aby zakaz handlu utrzymał się dłużej niż rok - podsumowuje prof. Robert Rządca. – Tyle czasu zajęło Węgrom zorientowanie się, że pomysł powoduje więcej chaosu i złości, niż korzyści - przypomina ekspert.

Na Węgrzech zakaz obowiązywał od wiosny 2015 r. do wiosny roku 2016. Węgierskim politykom udało się zmienić nawyki konsumentów. Jednak ludzie byli wściekli przez korki, kolejki i tumult w sklepach. Zakaz zadziałał na niekorzyść małych firm handlowych, choć w teorii miał dać im przewagę i dobry wysoki zarobek. Nic z tych planów nie wyszło - największe sieci zorganizowały superpromocje w piątki i soboty, więc w małych sklepach nikt zakupów robić nie chciał.

U nas się to nie powtórzy? Polski Lidl właśnie ogłosił Tanią Sobotę. Inne sieci już szykują odpowiedź.

Tomasz Molga

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (2902)