Polacy w Niemczech jak Turcy?
Niemcy się starzeją, brakuje im rąk do pracy - potrzebują więc zasilić swój kraj innymi narodami. Ale nie chcą już więcej Turków. Dlatego zaczynają kusić Polaków. Bo my znacznie łatwiej wejdziemy w ich zwyczaje.
18.03.2011 | aktual.: 18.03.2011 16:44
Kanclerz Angela Merkel (57 l.) przyznała niedawno, że Niemcy poniosły porażkę, próbując zapanować nad wielokulturowym społeczeństwem. Zdecydowana większość ich imigrantów pochodzi z Turcji i innych krajów Bliskiego Wschodu.
- Niemcy zdają sobie sprawę, że fali migracyjnej nie można powstrzymać, stąd lepiej mieć u siebie migranta-Polaka, niż migranta spoza krajów Unii Europejskiej - przyznaje dr Michał Nowosielski (35 l.), kierownik Instytutu Zachodniego w Poznaniu.
Pracodawcy zza Odry odliczają więc już dni do 1 maja 2011 roku, kiedy to Niemcy otworzą dla obcokrajowców swój rynek pracy. I nie ukrywają, że najbardziej zależy im na ściągnięciu do siebie Polaków. - Musimy uważać, żeby nie zorganizować imprezy, na którą nikt nie przyjedzie - mówił Gunter Baaske, minister pracy Brandenburgii, która bardzo liczy na przypływ polskich specjalistów. Kuszą więc ich atrakcyjnymi pensjami, premiami "na zachętę" i przygranicznymi programami dla młodych.
Poza zarobkami, które często dwukrotnie przekraczają polskie wynagrodzenia, Niemcy wprowadzą dla nas także szereg formalnych ułatwień. Tamtejsza minister oświaty Annette Schavan opracowała ustawę, która pozwoli niemieckim pracodawcom honorować zagraniczne dyplomy wyższych uczelni. Wprowadzone mają zostać również programy wsparcia dla małżonków pracowników, a młodzi Polacy mają otrzymywać do 1500 euro miesięcznie za wdrażanie się w fach w niemieckich zakładach rzemieślniczych. Z kolei minister gospodarki Rainer Bruederle przebąkuje o premiach, które nowym wysoko wykwalifikowanym pracownikom wypłacane byłyby "na zachętę".
Ilu z nas wyjedzie? Sporo. Szacunki polskiego Ministerstwa Pracy są co najmniej niepokojące. - W ciągu trzech lat na emigrację zarobkową do Niemiec może wyjechać 300-400 tys. Polaków - ocenił wiceszef resortu, Marek Bucior.