Szparagi, które rozsławił Makłowicz. "Płakać ze szczęścia mi się chciało"
Kiedy podwrocławska firma Agrar zabrała się za uprawę szparagów 20 lat temu, ludzie nie mieli pojęcia, co to za warzywo. – Nie umieli ich obrać. Gotowali, a potem narzekali, że wiórowate i wyrzucali do kosza – opowiada Mirosław Szreder. – Dziś niemal cały zbiór, który wysyłaliśmy kiedyś na eksport, sprzedajemy w Polsce, takie jest zapotrzebowanie. Wszyscy wiedzą, że sezon krótki i trzeba się najeść. Niemcy przyjeżdżają i biorą po 30 kg – zdradza i dodaje, że firma wiele zawdzięcza Robertowi Makłowiczowi.
22.05.2022 | aktual.: 22.05.2022 17:59
Plantacja w Strzeganowicach zajmuje około 80 ha. Słynęła także z uprawy truskawek, ale producent z nich zrezygnował.
- Jak zdecydowaliśmy się na szparagi, pracownicy zaczęli miażdżyć truskawki w palcach, bo stracili czucie – tłumaczy Mirosław Szreder, dyrektor sprzedaży w Agrar. – Żeby wyciągnąć białego szparaga, trzeba go wyciąć z ziemi. Wystaje tylko główka. To wymaga wprawy, by nie uszkodzić rośliny, gdyż jest wieloroczna – dodaje.
W sezonie, który startuje pod koniec kwietnia i kończy się w połowie czerwca, na plantacji pracuje około 150 pracowników, głównie Ukraińców. Zaczynają bladym świtem, około 5 rano, kończą przed południem, bo na słońcu szparagi tracą jędrność i sprężystość.
Na Ukrainie zostawili trzech synów. Przyjechali dorobić
Po zerwaniu warzywa muszą szybko trafić do sortowni, a później do chłodni. Na polu spotykam Mariannę, która wraz z mężem Wasylem od 3 lat przyjeżdża do Strzeganowic na zbory szparagów.
– W Ukrainie zostawiliśmy trzech synów, którymi opiekują się babcie – opowiada. – Przyjeżdżamy do Polski, żeby dorobić. Praca ciężka, ale mamy już swój system i idzie szybciej niż na początku – uśmiecha się i pokazuje stertę zielonych warzyw ułożonych na kopcach.
- Ta para potrafi w ciągu dnia zebrać nawet 200 kg – dorzuca pan Mirosław z uznaniem, chwaląc swoich pracowników. – Chylę czoła, bo tu się trzeba narobić.
Ukrainki, które uciekły do Polski przed wojną, potrafiły się zorganizować. Chcą pracować, ale muszą zadbać o opiekę nad dziećmi.
- Dwie-trzy mamy zostają z dziećmi w hotelu, reszta idzie rano w pole. Potem się zmieniają. Pracujące na polu kobiety wracają do hotelu, a do pracy w sortowni, która odbywa się popołudniami, idą inne panie – wyjaśnia Szreder.
Wolą kupić prosto z pola
Pan Mirosław szczególnie dumny jest z hasła: "Szparagi Prosto Z Pola", bo pod taką nazwą biznes kręci się w mediach społecznościowych.
- Mamy umowy z największymi sieciami handlowymi, bo dziś bez tego żaden rolnik sobie nie poradzi i prowadzimy sprzedaż w kilku punktach we Wrocławiu, głównie w centrach handlowych. Ale nic nie przebije popularności sklepiku, który stoi przy samej plantacji – przyznaje. – Ludzie wolą wsiąść w auto i przyjechać te kilka kilometrów, ale mieć pewność, że dostaną produkt najświeższy.
Faktycznie, pod sklep w Strzeganowicach co rusz podjeżdżają kolejne samochody. Kolejka w takim miejscu, na obrzeżach wsi, w otoczeniu szparagowych pól, robi wrażenie. Docierają ludzie z całej Polski, którzy bez faktury biorą po kilkadziesiąt kilogramów. Niemcy bardzo sobie cenią polskie warzywa.
- Lubią też spróbować naszej zupy krem, którą gotujemy na miejscu – zdradza Radosław Szczepański, sprzedawca. – Wymyśliła ją moja mama. Sekret? Nie można żałować szparagów. Na pięciolitrowy gar idzie 5 kg warzyw. Kremową konsystencję załatwia śmietankowy serek topiony – dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Teresa Morawska wpadła na zakupy wraz z siostrą: bierze pęczki zielonych szparagów, główki białych (największy rarytas) i pakowane po kilogramie szczyty białych szparagów, które świetnie nadają się do zapiekania.
- Jesteśmy z siostrą stałymi klientkami – mówi, pakując do auta skrzynkę pełną świeżych warzyw – Jak przyjeżdżamy w piątek, bierzemy na cały weekend, bo lubimy szparagi z grilla. Wystarczy owinąć je w plasterki boczku i przekąska palce lizać w kilka minut – zapewnia.
- W naszej wsi są kulinarne warsztaty dla seniorów i tam uczymy się przyrządzać szparagi. To niskokaloryczne, pyszne warzywo, które można jeść na wiele sposobów – dopowiada siostra, Grażyna Pukniel.
Pan Mirosław zdradza jednak, że nikt nie zrobił szparagom ze Strzeganowic takiej sławy jak Robert Makłowicz, który wiele lat temu wymyślił festiwal kulinarny we Wrocławiu: "Europa na Widelcu".
– Pamiętam, jak przywiozłem nasze szparagi na wrocławski rynek po raz pierwszy – opowiada Szreder. – Makłowicz zrobił je w najprostszy sposób: ugotował i obsypał bułką tartą uprażoną na maśle. Powiedział, że lepszych nie jadł. Płakać ze szczęścia mi się chciało! – przyznaje. – To dodało nam skrzydeł. Po nim zaczęli się do nas zgłaszać inni kucharze, pokazywali jak szparagi przyrządzić. Kiedyś musieliśmy ich prosić, by gotowali z naszych produktów, teraz oni sami się zgłaszają, a potem wysyłają nam zdjęcia potraw.
Szparagowy sok z miętą okazał się hitem
Ze szparagów powstał także sok, ale wymyślenie idealnej receptury nie było proste.
– Eksperymentowałem w swojej kuchni – opowiada Szreder. – Sok z samych szparagów był nie do wypicia: cierpki i gorzki. Wpadłem na pomysł, że dodam jabłek i to było to, ale ustalenie proporcji trochę zajęło. Na festiwalu we Wrocławiu pytałem Roberta Makłowicza i Piotra Bikonta, co by do niego jeszcze dodać. Rzuciłem, że miętę, oni zakrzyknęli, że będzie hit, no i tak się stało – kwituje z dumą.
Swoje pomysły przywożą też klienci. Pan Mirosław opowiada o pewnym murarzu, który wymyślił szparagi w zalewie octowo-miodowej. Przepis zawisł w punkcie sprzedaży. Miłośnicy marynowanych szparagów czekają na szczyt sezonu, kiedy ceny są najniższe i wtedy kupują większe ilości, by zamknąć przysmak w słoikach.
- Teraz mamy szczyt sezonu. Szparagi stały się modne i królują na polskich stołach przy okazji rodzinnych imprez. Są ostatnio bardzo popularne na komuniach i ślubach. Szefowie kuchni potrafią z nich wyczarować wykwintne dania - mówi Szreder. - Ostatnich klientów będziemy gościć w okolicach 24 czerwca.
Katarzyna Kalus, redaktor prowadząca WP Finanse