Tak Polacy oszczędzają nad Bałtykiem. Właściciel smażalni ujawnia
Ceny dorsza w smażalniach nad Bałtykiem przekraczają 200 zł/kg, co dla niektórych klientów jest nie do przyjęcia. Właściciel jednego z lokali przyznał w rozmowie z "Faktem", że coraz więcej osób szuka oszczędności i zamawia tylko pół ryby. Wyjaśnił, że wzrost cen wynika głównie z dwóch powodów.
Ceny hurtowe dorsza wzrosły z ok. 43 zł do 65 zł/kg, czyli o ok. 30 proc. W smażalniach 100 gramów tej ryby kosztuje już 20 zł. Za pełny zestaw z frytkami i napojem klienci płacą od 80 do 100 zł.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzieci oszalały na punkcie tego napoju. O co chodzi z Wojankiem?
Polacy szukają oszczędności w smażalniach. "Tego wcześniej nie było"
Na wahania cen reagują klienci, którzy szukają oszczędności.
Kiedyś zamawiano całe porcje dorsza, teraz coraz częściej słyszymy pytania o możliwość podzielenia ryby na pół. Dziewczyny na bufecie zaczynają rozmowę od pytania, czy porcja nie jest za duża. Tego wcześniej nie było - przyznaje w rozmowie z "Faktem" Marcin, który prowadzi smażalnię ryb w Kołobrzegu (woj. zachodniopomorskie).
Podwyżka cen dorsza to efekt ograniczeń w imporcie z Rosji i mniejszej dostępności dorsza z Norwegii.
Dorsz z Norwegii zamiast polskiego
Polski dorsz niemal zniknął z rynku przez unijne limity połowowe. Obecnie większość dostępnej ryby pochodzi z Norwegii, gdzie jej ilość jest ograniczona. W 2023 r. państwa Unii Europejskiej (UE) odłowiły tylko 190 ton dorsza, podczas gdy Rosja - aż 800 ton.
Tymczasem norweskie media ujawniają, że rosyjskie statki dostarczają ryby do norweskich portów. Tam są one magazynowane i sprzedawane jako norweskie, co pozwala ominąć 13-procentowe cło. UE krytykuje tę praktykę, choć Norwegowie nie uznają jej za nielegalną.
"Paragon grozy" z Zakopanego
W kontekście cen szerokim echem odbił się ostatnio "paragon grozy" za śniadanie w jednej z restauracji na Krupówkach w Zakopanem.
Z rachunku, który pojawił się w mediach społecznościowych, wynikało, że klienci zamówili dwie jajecznice (2 x 67 zł) i dwie duże kawy cappuccino (40 i 44 zł). Za obsługę zapłacili 22 zł. Łącznie za śniadanie zapłacili 240 zł.
"Idąc do restauracji widzimy menu i ceny, potem wielkie zdziwienie, widziały gały co brały, a potem płacz", "Jajka to chyba z dinozaura były, a cappuccino w wiadrze" - takie komentarze pojawiły się pod postem z "paragonem grozy" z Zakopanego.