"Ukraińców nie ma, Polacy mają dwie lewe ręce". Sadownicy pod ścianą

Koniec wakacji to moment, gdy właściciele sadów ruszają do zbierania jabłek. Jak mówią, co roku prowadzą wyścig z czasem, bo pracowników gotowych podjąć się pracy na plantacji jest coraz mniej. - Jednej piątej owoców nie zdążymy zebrać w terminie - słyszymy.

jabłka, sadownicy
jabłka, sadownicy
Źródło zdjęć: © Adobe Stock | Iakov Filimonov
Adam Sieńko

26.08.2024 | aktual.: 26.08.2024 14:23

- "Ukrainy" do zbiorów nie ma już w ogóle. Polacy? Osoby, które do mnie trafiają, mają dwie lewe ręce. Przychodzą też pracownicy biurowi. Szybko okazuje się, że nie mają siły do ciężkiej pracy w sadzie - opowiada nam pani Sonia z sadu w województwie wielkopolskim.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Nasza rozmówczyni dodaje, że rotacja pracowników jest ogromna. Większość pracowników tymczasowych pojawia się na 1 do 2 dni. W trakcie tygodnia przychodzi około 10 nowych osób. Tyle samo rezygnuje w tym czasie z pracy.

Sadownicy ścigają się z czasem

Zbiory jabłek dopiero ruszają. Sadownicy kończą sezon w październiku. Jeżeli nie wyrobią się do tego czasu, zaczną się problemy. W ubiegłym roku brak pracowników zmusił jednego z rolników do wystosowania dramatycznego apelu. Właściciel "Dziadkowego Sadu" pisał w połowie października, że nadciągające mrozy zniszczą 20 ton owoców.

Sadownik chciał uratować przynajmniej połowę z nich. - Jeżeli ktoś może pomóc mi zbierać jabłka i przyjechać do mnie, to będę bardzo wdzięczny. Pojadę nawet do Warszawy. Płacę 70 zł od skrzyniopalety - pisał rolnik w mediach społecznościowych.

Dzisiaj w rozmowie z WP Finanse mężczyzna opowiada: To co roku kwestia farta.

Od paru lat jest coraz gorzej. Człowiek nigdy nie jest pewny, czy uda mu się zebrać całe zbiory - tłumaczy.

- Truskawka? Gdyby nie pomoc mamy, która zbiera 5 razy więcej niż ja, nie dałbym rady zebrać wszystkiego. Przy zbiorach wiśni zadzwoniło do mnie 12 osób. Zostały dwie. Zbieraliśmy powoli, ledwo się wyrabialiśmy - dodaje właściciel "Dziadkowego Sadu".

Nasz rozmówca podkreśla, że największe wyzwanie dopiero przed nim. Na jesieni pojawi się odmiana "Szampion". - To bardzo wydajne jabłko, będę miał około 10 ton. Problem w tym, że po opadnięciu bardzo szybko gnije. Mam nadzieję, że znajdę pomoc przy zbiorach - kończy.

Pani Sonia dodaje: przez brak pracowników zbiór nam się bardzo wydłuży. - Stosujemy preparaty, które wydłużają zbiory nawet o dwa tygodnie, ale generuje to dodatkowe koszty. Bez nich byłoby słabo - mówi.

Na jakość pracowników narzeka z kolei rolnik z okolic Grójca. - W pracy sezonowej jest wiele osób, które, że tak elegancko ujmę, "żyją dniem dzisiejszym". Nie mają o niczym pojęcia, skaczą z kwiatka na kwiatek - narzeka przedsiębiorca.

Mimo to nasz rozmówca o swoje zbiory się nie martwi. Dodaje, że wyścig z czasem trwa co roku, ale zawsze udaje mu się go wygrać. - Znam jednak przypadki sadowników, którzy nie zbierają owoców na czas. To być może częściowo wina braku ludzi, bo to nie czasy, że ludzie proszą się o pracę. Na koniec główna wina leży jednak po stronie właściciela gospodarstwa i jego braku zaradności - przekonuje.

Sytuację częściowo "uratować" może fakt, że według prognoz jabłek ma być w tym roku mniej. The World Apple and Pear Association (WAPA) zakłada, że tegoroczne zbiory w Polsce będą niższe o 865 tys. ton. w porównaniu z ubiegłym rokiem.

- Połowa jabłek wymarzła mi jeszcze w trakcie wiosennych mrozów. Z pozostałych 50 proc. około jednej piątej nie zdążymy zebrać w terminie. Ta część pójdzie na soki -prognozuje pani Sonia.

Rosnące koszty robocizny i problemy ze znalezieniem rąk do pracy sprawiają, że plantatorzy z całego świata z coraz większym zainteresowaniem spoglądają na automatyzację zbierania owoców. Niektóre plantacje zza oceanu testują już wyspecjalizowane w tym kierunku maszyny.

Serwis topagrar.pl podaje, że w USA ręczny zbiór jabłek stanowi prawie połowę ogólnych kosztów produkcji. W przypadku truskawek odsetek ten jest jeszcze wyższy i stanowi aż 70 proc. kosztów.

Pracownicy wybierają zagranicę

Z podobnymi problemami plantatorzy mierzyli się także na wiosnę. Rolnicy zajmujący się uprawą szparagów narzekali, że znalezienie osób chętnych do pracy na polu graniczy z cudem.

Krzysztof Inglot, założyciel agencji Personnel Service i ekspert rynku pracy, tłumaczył to zjawisko w rozmowie z WP Finanse m.in. zniknięciem z rynku pracy tymczasowej wielu pracowników w Ukrainy.

Do momentu wybuchu wojny rynek pracy w Unii Europejskiej był dla naszych sąsiadów zamknięty. By legalnie podjąć zatrudnienie, musieli zdobyć wizę. W Niemczech wymagano od nich zdania testów językowych. Wszystko zmieniła agresja Rosji na Ukrainę. Wymogi legislacyjne zostały zniesione, a rolnicy z państw UE mogą teraz zatrudniać Ukraińców bez przeszkód.

Zagraniczni rolnicy natomiast są w stanie zaproponować pracownikom tymczasowym dużo wyższe stawki. W przypadku zbioru jabłek holenderskie i niemieckie plantacje oferują w ogłoszeniach zarobki rzędu 70 zł brutto za godzinę lub 10-12 tys. zł brutto miesięcznie.

Dla porównania w polskich sadach proponowane stawki są poniżej oficjalnej płacy minimalnej. Za godzinę pracy sadownicy proponują kwoty w granicach 17-21 zł brutto, choć pojawiają się także ogłoszenia mówiące o 30 zł brutto/h.

Część naszych rozmówców wskazuje, że niskie stawki wynikają z cen w skupie. Podczas gdy cena jabłka w sklepie wynosi ok. 4-5 zł, rolnik może liczyć na 1,5 zł do 2 zł za jabłko.- Mamy koszty w postaci płac pracowników, cięcia i całorocznej pielęgnacji sadów. Podejrzewam, że wiele sadów w końcu upadnie - mówi nam jedna z plantatorek.

Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (94)