Zakaz handlu zatrzymał sklepy. Niektóre i tak ściągają ludzi do pracy w niedzielę

Od lutego markety nie mogą już prowadzić stacjonarnego handlu w niedzielę. Rząd zaostrzył bowiem zakaz, który był wcześniej bez problemu omijany przez największych graczy na rynku. Jak się jednak okazuje, niektórzy pracownicy również teraz pracują w niedzielę. Przyznaje się do tego Biedronka. Część sieci handlowych decyduje się też na otwarcie swoich sklepów, bazując na zapowiedziach rządu, który zapowiadał ułatwienie zakupów w związku z napływem uchodźców.

Zakaz handlu zatrzymał sklepy. Niektóre i tak ściągają ludzi do pracy w niedzielę
Zakaz handlu zatrzymał sklepy. Niektóre i tak ściągają ludzi do pracy w niedzielę
Źródło zdjęć: © money.pl | Rafał Parczewski
oprac. TOS

07.04.2022 | aktual.: 07.04.2022 18:11

Po uszczelnieniu zakazu handlu w niedzielę część sieci handlowych postawiła na poszerzenie swoich usług o realizację zamówień składanych przez internet - podaje portal bankier.pl. sieci postawiły na poszerzenie swoich usług o realizację zamówień składanych przez internet.

Jak informuje serwis, w niedziele - choć sklepy nie są dostępne dla klientów - pracuje część sprzedawców zatrudnionych w Biedronce. Realizują oni zamówienia składane przez internet.

Biuro prasowe sieci przekazało portalowi, że skala tego zjawiska nie jest duża i dotyczy to kilkudziesięciu sklepów w kraju, podczas gdy w sumie w Polsce jest już ponad trzy tysiące placówek Biedronki. Za pracę w niedzielę pracownicy dostają do odebrania wolny dzień. Przypomnijmy, że Biedronka realizuje dostawy do domów we współpracy z firmą Glovo.

Część sklepów otwarta nawet w niedzielę

Poza tym część sklepów - należących do różnych sieci - zdecydowała się nawet na otwarcie drzwi dla klientów w niedzielę, mimo obowiązującego zakazu. Wszystko za sprawą zapowiedzi rządu z końca lutego, kilka dni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Do Polski zaczęli wtedy przybywać ukraińscy uchodźcy, którzy potrzebowali szerokiej pomocy. Marlena Maląg, minister rodziny i polityki społecznej, zaapelowała wtedy na Twitterze, by "ze względu na stan wyższej konieczności" otworzyć w niedziele sklepy w województwie podkarpackim i lubelskim. Zapewniała, że rząd wprowadzi w tym zakresie odpowiednie regulacje prawne.

Chwilę po apelu Marleny Maląg rozpoczęła się konferencja prasowa, na której Piotr Müller, rzecznik rządu, poinformował, że zakaz handlu w niedzielę można znieść w "stanie wyższej konieczności".

Mimo tych zapowiedzi żadnych regulacji prawnych nie ma, ale część sklepów na Lubelszczyźnie i na Podkarpaciu i tak zdecydowała się na otwarcie. O to, czy nie warto umożliwić handlu w całej Polsce, bo uchodźcy trafiają do wszystkich regionów naszego kraju, zapytali w interpelacji poselskiej Krzysztof Piątkowski i Krystyna Skowrońska. Odpowiedź Marleny Maląg nie pozostawia żadnej nadziei: nie ma na to szans.

Rząd przymyka oko

Z nieoficjalnych ustaleń "DGP" wynika, że po wybuchu wojny w Ukrainie każdy przypadek otwarcia sklepu w niedzielę z uwagi na potrzeby uchodźców będzie oceniany oddzielnie. "Jeśli okaże się, że prowadzenie sprzedaży w taki dzień jest faktycznie uzasadnione z powodu trwających migracji, inspektor pracy poprzestanie na upomnieniu lub środku wychowawczym (przepisy umożliwiają odstąpienie od ukarania grzywną). Jeśli jednak okaże się, że jest to jedynie sposób na omijanie zakazu handlu w niedziele, właściciel placówki musi liczyć się z sankcją karną" - podawała gazeta.

Wybrane dla Ciebie