Sieć rosyjskich sklepów działa w Polsce. Za kasami Polacy, na półkach ukraińskie towary

W 2020 roku w Polsce został otwarty pierwszy sklep sieci Mere, należącej do rosyjskiej rodziny Sznajderów. Choć plany rozwoju miał ambitne, na razie udało się otworzyć osiem dyskontów. Dziennikarze sprawdzili, jak wyglądają praca, zakupy i asortyment w tej sieci po tym, jak Rosja rozpętała wojnę w Ukrainie.

Wnętrze sklepu Mere - zdjęcie archiwalne
Wnętrze sklepu Mere - zdjęcie archiwalne
Źródło zdjęć: © money.pl | Adam Świerczyński
oprac. TOS

19.03.2022 13:39

Pierwszy rosyjski dyskont Mere został otwarty w Częstochowie w lecie 2020 roku. To dyskont w starym stylu, w którym towary sprzedaje się wprost z palet. Należy do rosyjskiej firmy, prowadzonej przez rodzinę Sznajderów. W Rosji ma ona sieć działającą pod marką Svetofor.

Przez niecałe dwa lata powstało w Polsce osiem placówek Mere, jedna jest w Piotrkowie Trybunalskim. Odwiedził ją dziennikarz Onetu, by sprawdzić, jak wygląda jej funkcjonowanie po wybuchu wojny w Ukrainie. Przypomnijmy, Rosja rozpętała ten konflikt 24 lutego, w reakcji na tę agresję Zachód nałożył na Moskwę liczne sankcje, wiele zachodnich firm wstrzymało działalność na tym rynku, inne zaś wstrzymały wszelki eksport swoich towarów do Rosji.

Polskie, rosyjskie i ukraińskie towary na półkach

Jak relacjonuje Onet, według klientów ruch w sklepie jest porównywalny z tym, który był przed wojną. - Tylko zaczęło im się obrywać w opiniach z internetu. Że to rosyjski sklep i żeby tu nie chodzić, bo Putin bierze z tego zyski na wojnę. A jaka to rosyjska sieć, jak tu Polki pracują? - pyta w rozmowie z portalem jedna z klientek.

Kierowniczka placówki - Polka, jak większość pracowników, bo jest też osoba z Ukrainy - zaapelowała na Facebooku o "ludzkie podejście". "Nasz sklep nie wspiera żadnych działań skierowanych przeciwko jakimkolwiek instytucjom i podmiotom" - napisał z kolei sklep z Żyrardowa.

Onet zwraca też uwagę na asortyment sklepu. Według szacunków dziennikarza około połowa towaru to produkty z Polski, ale jest też asortyment rosyjskiej produkcji - głównie artykuły kosmetyczne. Na półkach można też znaleźć towary wyprodukowane w Ukrainie - m.in. "imitowany kawior" i sos serowy z Nowej Wodołachy w obwodzie charkowskim, rzanki o smaku galaretki z chrzanem z miasta Dniepr czy wódka Chortyca z Zaporoża.

Wielkie kontrowersje wokół biznesów z Rosją

Obecność rosyjskich biznesów w Europie czy też robienie biznesu przez zachodnie firmy w Rosji jest teraz przedmiotem gigantycznych kontrowersji. Choć część firm wstrzymała działalność w Rosji, to szereg gigantów tam pozostał. Są to m.in. francuskie firmy Auchan, Decathlon czy Leroy Merlin, które mają jednego właściciela. Ta ostatnia sieć zgłosiła nawet gotowość do zwiększenia dostaw do Rosji. Pojawiły się głosy zachęcające do jej bojkotu.

Na elewacji jednego z marketów Auchan w Gliwicach nieznani sprawcy napisali "Ruskie ruble ważniejsze niż wojna". Z kolei na drzwiach sklepu Decathlon we Wrocławiu ktoś napisał literę "Z" - znak uznawany za symbol rosyjskiej agresji.

W opublikowanym w piątek wystąpieniu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski stwierdził, że wszystkie zachodnie firmy powinny opuścić rosyjski rynek i "nie przykrywać tanim PR swojego pragnienia zysku". Wśród tych firm ukraiński prezydent wymienił właśnie Auchan czy szwajcarskie Nestle.

"Auchan z 40 sklepami w Ukrainie zatrudniającymi około 6 tys. pracowników zapewnia dostawy żywności na Ukrainie również w strefach działań wojennych" – argumentował rzecznik. W Rosji Auchan zatrudnia około 30 tys. pracowników.

Francuskie koncerny rolno-spożywcze i supermarkety nie chcą wycofywać się z rosyjskiego rynku w przeciwieństwie do wielu innych zachodnich firm, które opuściły Rosję po wybuchu wojny na Ukrainie – komentował w piątek dziennik "Le Monde". To m.in. - oprócz Auchana - firmy Danone, Lactalis, Savencia i Bonduelle oraz producenci win francuskich, obecni na rosyjskim rynku od kilkudziesięciu lat

Wybrane dla Ciebie