Sposoby na przetrwanie bez etatu
Pracodawcy tną koszty zatrudnienia jak tylko mogą, oszczędzając przede wszystkim na etatach. Szacuje się, że umowy śmieciowe mogą w Polsce dotyczyć miliona zatrudnionych. Rośnie też liczba pracowników, którzy wolą zrezygnować z etatu, a dostać więcej pieniędzy do ręki. Jednak w ten sposób pozbawiają się wielu przywilejów. Są jednak sposoby, by je odzyskać
15.05.2014 | aktual.: 16.05.2014 09:31
Pracodawcy tną koszty zatrudnienia jak tylko mogą, oszczędzając przede wszystkim na etatach. Szacuje się, że umowy śmieciowe mogą w Polsce dotyczyć miliona zatrudnionych. Rośnie też liczba pracowników, którzy wolą zrezygnować z etatu, a dostać więcej pieniędzy do ręki. Jednak w ten sposób pozbawiają się wielu przywilejów. Są jednak sposoby, by je odzyskać.
Cząstka etatu na papierze, cała pensja pod stołem
Olga (nie podajemy nazwiska na jej prośbę) pracuje jako pomoc stomatologiczna. Zgodnie z umową pracuje 10 godz. w tygodniu, za 500 zł brutto.
- Netto dostaję więc około 420 zł. To oficjalnie. Faktycznie pracuję na pełny etat, a nie na ćwierć, przez 45-50 godz. w tygodniu. W sumie na rękę dostaję od 2 000 do 2 300 zł miesięcznie, w zależności od liczby godzin - opowiada 30-latka z Gdańska. - Szef nie narzucał takiej formy zatrudnienia. Mogłam wybrać umowę na pełny etat, ale wówczas musiałabym się zgodzić na płacę minimalną, więc zarabiałabym jakieś 1 200 -1 300 zł., gdyby szef płacił za nadgodziny, to może 1 500. Szczerze mówiąc długo się nie zastanawiałam.
Oczywiście jej sytuacja ma kilka wad. - Za urlop dostaję grosze, które wynikają z umowy plus połowę stawki godzinowej, którą mamy ustaloną. Nie są to więc kokosy, ale i tak nie jest źle, bo szef nie musi płacić nic ponad to, co mam na papierze. Podobnie jest ze zwolnieniami, ale gdybym chorowała dłużej i przeszła na wypłaty z ZUS, byłaby tragedia - przyznaje kobieta.
Również emerytura Olgi, wyliczona na podstawie niewielkich składek, będzie głodowa. - To prawda, ale szczerze mówiąc i tak nie wierzę w pieniądze z ZUS-u, więc sama odkładam na plan emerytalny - dodaje.
*Umowa o dzieło, a ubezpieczenie od męża *
Marta nie ma etatu od 4 lat. Pracuje jako dziennikarz i PR-owiec. Jest freelancerem.
- Przez pięć lat pracowałam na etacie. Oczywiście miało to swoje zalety, przede wszystkim nie musiałam się szarpać szukając kolejnych zleceń. Choć praca w redakcji to nie jest spokojne, relaksujące zajęcie, to przynajmniej człowiek wie, że do 10 każdego miesiąca wypłata pojawi się na koncie - opowiada. - Dziś nie mam takiego luksusu. Teoretycznie współpracuję z niektórymi pracodawcami długoterminowo, ale na umowy o dzieło, co znaczy, że w każdej chwili mogą z moich usług zrezygnować. Nie mam też stałej pensji, wszystko zależy od liczby zamówień.
Praca na własny rachunek ma też swoje zalety. - Przede wszystkim sama decyduję ile, kiedy i gdzie pracuję. Nikt nie stoi mi nad głową i nie mówi jak mam wykonać dane zadanie, nie decyduje kiedy mogę zrobić sobie urlop. W ten sposób łatwiej mi też łączyć pracę zawodową z wychowywaniem dzieci. Motywujące jest też to, że jeśli naprawdę dużo zrobię, od razu odbija się to na moich finansach – wyjaśnia Marta.
- Co z ubezpieczeniem? Jestem wpisana do ubezpieczenia męża-etatowca, podobnie jak nasze dzieci. Gdybyśmy oboje chcieli zrezygnować z etatu byłoby słabo. Pewnie w takiej sytuacji założyłabym firmę i robiła to co dotychczas, ale koszty prowadzenia działalności zniechęcają mnie do tego rozwiązania - dodaje kobieta. Przyszła emerytura czy ewentualnie renta malują się jednak w mniej różowych barwach.
- Mam przepracowany pięcioletni okres składkowy, więc jakieś grosze dostanę, ale to raczej "na waciki". Na emeryturę odkładam pieniądze w III filarze, a że mam przed sobą jeszcze sporo lat pracy, zakładam, że coś się uzbiera. Gorzej gdybym zachorowała i nie mogła pracować, ale biorąc pod uwagę wysokość rent w naszym kraju i tak byłaby to sytuacja katastrofalna - ocenia Marta.
Przechodnia firma
Krzysztof, jego syn, szwagier i kuzyn wymyślili inny sposób ograniczenia kosztów związanych z etatem. Panowie są budowlańcami i dobrze sobie radzą, nie chcą jednak pracować na czarno.
- Po pierwsze to spore ryzyko, a poza tym niektórzy klienci chcą dostawać faktury, musi być więc jakaś firma, pieczątka i regon - mówi mieszkaniec niewielkiej miejscowości koło Kartuz.
- Składki są jednak bardzo duże. Tylko na początku - teraz przez dwa lata - można płacić mały ZUS. Dlatego się wymieniamy. Najpierw firma była na mnie. Potem ją zamknąłem, a brat mojej żony otworzył swoją. Teraz "szefem" jest syn, a kiedy miną dwa lata i trzeba będzie przejść na większy ZUS, zamknie ją, a działalność otworzy kuzyn. Zawsze więc jeden z nas ma firmę, a reszta pracuje u niego na umowy o dzieło. Oczywiście to fikcja. Tak naprawdę pracujemy wszyscy razem, a finanse od zawsze prowadzi nam moja żona, bo jest z wykształcenia księgową. Ona też pilnuje żebyśmy prywatnie płacili składki emerytalne – opowiada Krzysztof.
- Z ubezpieczeniem też sobie radzimy. Żona pracuje, więc ja korzystam z jej ubezpieczenia. Szwagier jest w takiej samej sytuacji. Syn prowadzi firmę, więc jest ubezpieczony, a kuzyn jest na rencie, więc nie musi płaci składek. Szkoda, że trzeba tak kombinować, ale choć nie narzekam na brak pracy, dochody są za małe, by prowadzić normalną firmę i wszystkim pracownikom dać umowy o pracę. Wymyśliliśmy więc sposób, by jak najwięcej pieniędzy zostawało w kieszeni - wyjaśnia budowlaniec.
Biznesmeni z zagranicy
Okazuje się, że pomysłów na ominięcie etatu, a zachowanie przynajmniej części wynikających z niego przywilejów jest znacznie więcej. Niektórzy otwierają firmę za granicą. Taniej jest być biznesmenem zarejestrowanym w Wielkiej Brytanii czy na Słowacji niż założyć firmę w Polsce.
Ci którzy nie chcą inwestować aż tyle, a nie mają współmałżonka, z którego ubezpieczenia zdrowotnego mogą korzystać, mogą za około 200 zł miesięcznie wykupić prywatne ubezpieczenie medyczne, które ustrzeże przed gigantycznymi rachunkami np. w wypadku hospitalizacji.
Są też oczywiście osoby, które zwyczajnie pracują "na czarno", a rejestrują się jako bezrobotni w urzędzie pracy, dzięki czemu kwestią ubezpieczenia martwić się nie muszą.
Okazuje się więc, że choć system się zmienił i kawę w sklepie możne kupić bez znajomości i rozmaitych kombinacji, kreatywność w narodzie nie umarła. Traci na tym niestety budżet państwa, ale nawet eksperci są zgodni, że dopóki koszty zatrudnienia pracownika nie spadną, "etatowców" i ich składek nie będzie przybywać.
GV,JK,WP.PL