Zatrudnianie po znajomości nie zawsze ma sens

Zatrudnienia w firmie kogoś z rodziny lub osoby z polecenia jest tańsze. Daje też większą gwarancję zdobycia dobrego pracownika niż szukanie przez ogłoszenia lub urzędy pracy. Jednak nie każdego można w ten sposób zatrudnić, no i nie na każdym stanowisku.

Zatrudnianie po znajomości nie zawsze ma sens

31.08.2011 13:50

Problem w tym, że pracownicy nie bardzo zdają sobie z tego sprawę.

- Zjawia się na wiosnę mój od lat niewidziany kuzyn. I myśli, że tylko z tego powodu, że nasze matki są siostrami, zostanie u mnie kierownikiem budowy – wspomina Andrzej Neumiller, właściciel firmy budowlanej z Gliwic. – Próbuję z niego wyciągnąć, czy ma jakieś kwalifikacje, doświadczenie w branży, a on robi oczy jak pięciozłotówki, jakbym go wypytywał, czy widział wczoraj UFO.

Koniec końców przedsiębiorca proponuje swemu krewniakowi, by spróbował sił jako zwykły pracownik fizyczny. A potem się zobaczy.

- Gdy wyszło, że kuzyn nie ma żadnych szkół i że w żadnej pracy nie umie zagrzać miejsca, mówię mu: „Chcesz pracować i dostawać wypłatę, to bierz się za robotę. Jeśli jesteś uczciwy i szybko łapiesz o co chodzi, dasz sobie radę. I wtedy być może kiedyś awansujesz. Na razie muszę cię wypróbować. Nie kupuję kota w worku”. Na tego „kota” bardzo się obraził, wyszedł trzaskając drzwiami, i tyle go widziałem – opowiada Neumiller.

Roszczeniowa postawa

Podobną historię ma Jan Sadkowski, dyrektor personalny w dużej firmie farmaceutycznej z Mazowsza. Na rozmowę kwalifikacyjną przychodzi jego szwagier – wymuskany, przeświadczony o własnej wartości, serwujący banały rodem z wykładów akademickich. Pokazuje dyplom z SGH. Sili się na zdania poprawne gramatycznie i dokładnie co 12 wyrazów wrzuca jakiś specjalistyczny termin, koniecznie po angielsku. Potem pyta o ścieżkę rozwoju, bonusy menedżerskie i osobisty budżet szkoleniowy.

- Zdenerwowały mnie dwie rzeczy – mówi Sadkowski. – Po pierwsze to, że facet, który wszedł do mojej rodziny i wyglądał dotąd na normalnego, gra przy mnie kogoś zupełnie innego. Jakby nie był mężem mojej siostry i jakbyśmy razem nie osuszyli z setki butelek „łyskacza” i wódki. A po drugie – czy jest to szwagier, czy brat, czy swat – kandydat na spotkaniu o pracę powinien najpierw powiedzieć, co może zaoferować firmie. A nie bezczelnie wypytywać, co ta firma może mu dać.

Czyste reguły

Jan Sadkowski ostatecznie nie przyjmuje szwagra do pracy. Z kolei Grzegorz Witkowski, dyrektor regionalny w towarzystwie ubezpieczeniowym, odsyła z kwitkiem własnego syna. W tym przypadku decyduje jednak nie postawa kandydata, ale standardy obowiązujące w tej firmie. No i przeświadczenie Witkowskiego seniora, że lepiej nie łączyć spraw zawodowych i prywatnych. - Gdybym przyjął syna na bądź co bądź dość odpowiedzialne stanowisko, mogłoby to zepsuć atmosferę w naszej organizacji – tłumaczy dyrektor Witkowski. – Wszyscy mówiliby, że to nepotyzm, nieuczciwa protekcja. Nikogo by nie obchodziło, że syn jest po studiach z zarządzania, że pracuje od lat w korporacjach, że liznął też trochę ubezpieczeń. I w ogóle jest sensownym, poukładanym człowiekiem. Bez dwóch zdań, ludzie straciliby do mnie zaufanie, szacunek. Albo chcieliby, abym zatrudniał też ich krewnych, przyjaciół czy znajomków. A na to nie pójdę nigdy.

MS/JK

karieraplecyznajomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)