Dlaczego firmy ukrywają swoje nazwy w ofertach pracy?
W sieci aż roi się od ofert pracy, w których brakuje nazwy firmy. Czy takie ogłoszenia są wiarygodne, odpowiadać na nie?
05.08.2011 | aktual.: 05.08.2011 13:21
„Nasz klient szuka recepcjonistki z wieloletnim stażem, oferta ważna dwa tygodnie”, „Szukamy specjalisty ds. przetwarzania danych, oferty prosimy kierować na prywatny adres mailowy…”. Tak sformułowanych ofert pracy jest coraz więcej w sieci. Dziwi fakt, że w ten sposób poszukiwani są specjaliści, którzy za swą pracę z pewnością zażądaliby pokaźnych kwot. Czy jednak jakikolwiek fachowiec odpowie na taką ofertę? Ma chęci i czas pisać CV i list motywacyjny, jeśli nawet nie wie o pracę w jakiej firmie się ubiega? Adam, programista z Trójmiasta, odpowiedział na ogłoszenie tajemniczej firmy i jak mówi, naciął się.
- Oferta wyglądała dość profesjonalnie, stawiano konkretne i dość wygórowane warunki, które akurat ja spełniałem. Byłem ciekawy, co to za firma. I bardzo się postarałem, żeby napisać dobre CV i list motywacyjny. Zaproszono mnie na spotkanie. Nawet podczas rozmowy telefonicznej rekruter posługiwał się sformułowaniem „nasz klient szuka”, „naszemu klientowi pan przypadł do gustu…”. Pojechałem do Krakowa. Rekrutacja odbyła się w pokoju hotelowym, rozmawiałem z dziewczyną, właściwie dziewczynką - rekruterką, która nie bardzo wiedziała czego ode mnie oczekiwać i czym zajmuję się na co dzień. Pracodawcą okazała się firma turystyczna, która szukała kogoś do zarządzania bazami danych i nie potrzebowała informatyka z moimi kwalifikacjami na to stanowisko. Proponowano żenująco niskie wynagrodzenie. Byłem wściekły, bo straciłem czas i pieniądze na dojazd. Gdybym od razu wiedział co to za firma, nawet bym się nie fatygował pisać CV – twierdzi Adam Krzesiński, 32-latek z Gdyni.
Grażyna, bezrobotna z Gdańska nie mogła znaleźć pracy. Wiedziała, że oferty bez nazwy firmy są podejrzane, ale zdesperowana odpowiedziała na jedną z nich: „Aaaaasystentki szukam na pół etatu, praca od zaraz, w Gda., zadzwoń…”. Zadzwoniłam i ogłoszeniodawca stwierdził, że mogę zacząć od tegoż popołudnia. Praca zaś nie miała nic wspólnego z fachem asystentki.
- Pracodawca powiedział, że przed przyjazdem mam kupić środki czyszczące i jakąś szczotkę. On po prostu szukał sprzątaczki – mówi Grażyna Jakimowska, która przez pół roku szukała pracy, obecnie pracuje w sekretariacie dyrektora jednego z hoteli.
Niektóre firmy nie podają swojej nazwy w ogłoszeniach, bo mogą z jakichś względów nie cieszyć się dobrą sławą (np. firmy windykacyjne)
albo nie chcą ujawnić, że szukają pracowników.
- Pamiętam, że jedno z wydawnictw szukało dziennikarzy i redaktorów, proponowało dość dobre warunki. Rekrutację przeprowadzała firma, która nie ujawniała nazwy klienta. Okazało się, że w firmie zwalniano pracowników i chciano zastąpić ich tańszymi, najlepiej takimi, którzy będą pracować na zlecenie a nie na etat. Szefowie wydawnictwa obawiali się masowych protestów pracujących jeszcze osób i wycofywania się udziałowców. Rekrutacje były przeprowadzane w hotelu, żeby przychodzący na rozmowę kwalifikacyjną ludzie nie budzili podejrzeń w firmie – twierdzi Joanna Pogórska, doradca personalny, psycholog.
Doradcy personalni twierdzą, że brak nazwy firmy w ogłoszeniu to brak profesjonalizmu. Firmy, które decydują się na zamieszanie takich ogłoszeń powinny się liczyć z tym, że najlepsi kandydaci nie będą ich traktować poważnie. Poza tym trudno jest przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej, jeśli nie wiemy o pracę w jakiej firmie się staramy.
- Brak nazwy w ofertach zawsze wprowadza w błąd kandydata, większość takich ofert jest niewiarygodna. W taki sposób ogłaszają się firmy prowadzące przestępczą działalność, np. handlują żywym towarem, szukają osób do obozów pracy za granicą. Szukają naiwniaków, osób bez kwalifikacji, którym zamierzają płacić grosze. Nie podają nazw firm, żeby nie namierzyły ich służby, inspekcja pracy lub policja. Dlatego lepiej nie odpowiadać na takie podejrzane ogłoszenia. Naprawdę szkoda na nie czasu. Poza tym firmy powinny się już nauczyć, że dobra oferta pracy jest też reklamą ich działalności, rzetelności. W zachodnich ogłoszeniach jest to po prostu niepoważne, żeby się ukrywać. To lekceważenie potencjalnego kandydata, antyreklama. Nasi polscy rekruterzy muszą się dużo jeszcze nauczyć. Mówią, że nie mogą znaleźć odpowiednich kandydatów, tymczasem sami są sobie winni. Robią wszystko, żeby omijać ich szerokim łukiem – uważa Tomasz Daniszewski, doradca personalny, psycholog społeczny.
W podobnym tonie mówi łowca głów, Janusz Felicjański. Uważa, że skoro firma nie chce prowadzić jawnej rekrutacji to nie powinna zamieszczać ogłoszeń w prasie czy Internecie. - Nigdy nie odpowiadajmy na takie ogłoszenia. Zawsze jest w nich jakiś hak. Albo szukają pracowników za grosze, albo nie zamierzają dać im umowy o pracę. Chcą zatrudnić kogokolwiek na byle jakich warunkach. Myślę, że te czasy już minęły, gdy pracodawcy aż tak jawnie lekceważą kandydatów. Trzeba to zwalczać – mówi Felicjański.
(toy)/JK