Wielka łuna nad Wrocławiem. Gigantyczne szklarnie widać z kilkudziesięciu kilometrów
Pomarańczowa łuna noc w noc rozświetla niebo nad Dolnym Śląskiem. - To chyba znak końca świata - żartują we Wrocławiu. Jednak tym, którzy żyją w sąsiedztwie gigantycznej szklarni doświetlającej pomidory przez 18 godzin na dobę, już nie jest do śmiechu. Sprawdziliśmy, jak się żyje pod wielką łuną.
O światłach na wschód od stolicy Dolnego Śląska mówi się od pewnego czasu. Krążą legendy i żarty dotyczące źródła wielkiej łuny na horyzoncie. Jedni wieszczą koniec świata (odkąd słońce zaczęło zachodzić na wschodzie), inni przekonują, że pod Wrocławiem powstały bananowe pola. Łunę szczególnie widać w pochmurne wieczory i nocą, kiedy niebo zabarwia pomarańczowe światło znad Siechnic.
Co tak świeci? To gigantyczna, warta ponad 300 mln euro, inwestycja firmy Citronex. 43 hektary plantacji słynnych siechnickich pomidorów. Wszystko pod szkłem. Przedsiębiorstwo Produkcji Ogrodniczej Siechnice od 3 lat stosuje tu metodę doświetlania warzyw, jeszcze stosunkowo mało popularną w Polsce.
- Liczbę lamp na tej powierzchni trzeba liczyć w tysiącach. System przewiduje jakieś 18 godzin na dobę doświetlania. Pozostały czas rośliny odpoczywają. Dzięki temu w zimie możemy dostarczać klientom świeże, nieimportowane warzywa – tłumaczy WP Marcin Dymitruk, dyrektor generalny PPO Siechnice. - Metoda doświetlania wzorowana jest na modelu holenderskim i belgijskim. Od trzech lat stosujemy ją w naszej firmie. Wcześniej, podobnie jak inne zakłady, produkowaliśmy w trybie wiosenno-letnio-jesiennym - wyjaśnia.
Skoro jednak szklarnie świecą od pewnego czasu, to dlaczego dopiero teraz są tak szeroko komentowane? Czy nowo powstałe kolejne 6 hektarów szklarni ma z tym coś wspólnego? Być może, choć dyrektor PPO przekonuje, że to kwestia warunków pogodowych, które w tym roku potęgują efekt świecenia. – Niebo częściej niż w latach ubiegłych zasnuwały ciemne chmury, które eskalują efekt łuny. Do tego zmrok zapada kilka godzin wcześniej nim zostaną opuszczone kurtyny, co powoduje, że światło przez jakiś czas swobodnie wydostaje się na zewnątrz – tłumaczy Dymitruk.
Jak wyjaśnia, kurtyny zasuwane są automatycznie około godziny 19:30- 20:00. Mają ograniczać światło. – Chcemy żyć w dobrych stosunkach z lokalną społecznością, stąd decyzja o zamontowaniu zasłon – tłumaczy Dymitruk.
Jak się żyje pod łuną?
Postanowiliśmy sprawdzić, jak właściwie żyje się bezpośrednio pod łuną.
Siechnice to niewielkie miasto liczące nieco ponad 7 tys. mieszkańców. Gmina stale rośnie dzięki nowym osiedlom stanowiącym także "sypialnię" dla Wrocławia. Również przy głównej drodze ze stolicy Dolnego Śląska w stronę Oławy – vis-a-vis potężnych szklarni PPO Siechnice - właśnie powstają kolejne bloki.
Łukasz mieszka od kilku lat naprzeciwko dojrzewalni, pracuje jako operator wózka widłowego na budowach, czasem dorabia też, wożąc pasażerów. Mieszkanie ma tu również jego dorosły syn z rodziną. Z górnych pięter dokładnie widać ogrom zakładu, który wieczorem promienieje światłem. – Bez nieprzepuszczających światła żaluzji się nie obejdzie – mówi. W ich 5-piętrowym bloku właściwie nie ma okna bez solidnego zaciemnienia. W kolejnych również.
Czytaj też: Gdzie się podział Lądka blask? Perła Ziemi Kłodzkiej nadal się podnosi po zmianie ustrojowej
Pytam, czy to problem i czy próbowali coś z tym robić. Macha tylko ręką. – To, co teraz daje tyle światła, to i tak mniej niż to, co się działo w ubiegłym roku. Przesłony zewnętrznych ścian szklarni trochę ograniczają światło, ale i tak Citronex wciąż świeci nam po oknach – wyjaśnia.
Kiedy tak rozmawiamy, podjeżdża samochód. W nim trzyosobowa rodzina. Kobieta wychodzi z auta, pyta, jak się tu mieszka. Mówi, że z mężem rozglądają się za mieszkaniem, ale martwi ją łuna. – Czy tutaj zawsze jest tak jasno? Czy bardzo przeszkadza? – dopytuje. – Przeszkadza, choć najbardziej tym nowym – odparowuje szybko Łukasz. – Ja drugi raz bym tu mieszkania nie kupił - dodaje jednak.
Pani Elżbiecie, która właśnie wyprowadzała psa na wieczorny spacer, łuna jednak specjalnie się we znaki nie daje. Jest emerytką, mieszka tu od lat. Jej okna nie wychodzą bezpośrednio na szklarnie. – Ludzie gadają, ale niewiele z tym robią. Owszem, jak wyjdę w nocy na balkon zapalić papierosa, to mam jaśniutko, jak o zachodzie słońca – zaznacza. – Przyzwyczaiłam się i jakoś nie widzę w tym problemu – dodaje. Rolety jednak w oknach zamontowała.
Sąsiadujący z osiedlem dyskont spożywczy oraz należący do niego duży parking tętnią wieczornym życiem. Polski przeplata się tu z językami wschodnich sąsiadów, ukraińskim czy gruzińskim, ale też filipińskim. Biedronkę od szklarni Citroneksu dzieli zaś jedynie wąska droga. Znajdują się tu też niewielki prywatny hotel dla pracowników okolicznych firm oraz budynki z pokojami pracowniczymi dla zatrudnionych przy zbiorach pomidorów w PPO Siechnice.
Maszę spotykam przed hotelem, kiedy żegna się z chłopakiem. Do pracy w firmie produkującej pastę do zębów przyjechała z Tarnopola na Ukrainie. Świecących nocą szklarni nie da się nie zauważyć, od początku bardzo ją intrygowały. – Silne światła powodują, że trzeba zasłaniać okna w pokoju. Inaczej nie da się spać – mówi. Za pośrednictwem East West Workers pracować może tu przez trzy miesiące, potem wraca. - To niedużo czasu, przyjechałam zarobić pieniądze, wyśpię się w domu – śmieje się.
Z większą irytacją reaguje Adam, pracownik budowlany w średnim wieku, który czasowo przeniósł się tu z Kielc. Wraz z kolegami również mieszka w hotelu przy ulicy Osiedlowej. – Teraz część szklarni się nie świeci. Nie każdego dnia jest tak samo. Ale bywają noce, że o godzinie 2-3 jest tak jasno jak w pochmurny dzień. To bardzo męczące. Rozregulowuje zegar biologiczny, przez co czasem czuję się jakbym znów pracował na zmiany w Szwecji. W nocy powinno być ciemno, a tu co, dzień polarny w środku Europy? – pyta, wskazując rozjarzone niebo.
Kata i Kim zaczepiają mnie, kiedy robię zdjęcia szklarniom i łunie ponad nimi. Przyjechali z Filipin. Pracują, zbierając pomidory. Korzystam więc z okazji i pytam o Citronex, a także o efekt świetlny. – Dopiero przyjechaliśmy – zaznacza dziewczyna. Łuna w ogóle im nie przeszkadza, choć mieszkają tuż przy obiekcie. - Jedyną niegodnością jest temperatura w szklarni potęgowana tysiącami żarówek, które przyśpieszają dojrzewanie pomidorów – opowiada. – Praca bywa męcząca, ale za to opłacalna – podkreśla.
Zanieczyszczenie światłem
Kiedy pytam mieszkańców Siechnic, czy słyszeli o problemie zanieczyszczenia światłem, na ogół wzruszają ramionami i kręcą głowami. Nie jest to rzecz, o której trąbi się w telewizji czy radiu - w przeciwieństwie do smogu. Nasza świadomość społeczna jest w tym względzie niewielka. W przeciwieństwie np. do Czechów.
Nasi południowi sąsiedzi do tego stopnia zwracają uwagę na to zjawisko, że problem ten był przedmiotem konsultacji ministrów środowiska z Polski i Czech w kwietniu 2017 roku. Chodziło o emisję światła z 10-hektarowej szklarni Citronexu mieszczącej się w przygranicznej Bogatyni. Warto zaznaczyć, że powierzchnia tamtych szklarni jest 4 razy mniejsza od tych w Siechnicach. Czesi masowo protestowali przeciwko zanieczyszczeniom emitowanym przez firmę w Polsce.
W efekcie, jak donosiła Polska Agencja Pasowa, Citronex zmniejszył czas naświetlenia o blisko 40 proc. Dodatkowo od połowy maja do 10 października wygasza światła. Osłonięta została również droga od strony Czech. – Nasze szklarnie w Bogatyni działały w zgodzie ze wszystkimi normami i polskim prawem. W imię dobrych relacji sąsiedzkich zdecydowaliśmy się jednak zmienić kurtyny, które przesłaniały szklarnie, na wykonane z tkanin o bardzo wysokim stopniu nieprzepuszczalności światła. Te same stosujemy w Siechnicach – zaznacza Marcin Dymitruk.
W Polsce głośnych protestów nie słychać. Tylko nieliczni ekolodzy i miłośnicy nieba, wspierani przez naukowców Polskiej Akademii Nauk, podnoszą problem. - Temat zanieczyszczenia światłem najczęściej inicjowany jest oddolnie, przez lokalnych aktywistów, organizacje pozarządowe związane z astronomią lub ekologią. W Polsce problem ten wciąż nie zyskał rangi "istotnego społecznie" - mówi dr Andrzej Kotarba z Zespołu Obserwacji Ziemi w Centrum Badań Kosmicznych PAN.
Niektóre kraje podchodzą do problemu systemowo i stanowią prawo na poziomie narodowym, by ograniczyć niepożądaną emisję światła nocą. - Stało się tak w Czechach, Francji, Słowenii, Korei Południowej. Korzyści są wymierne. Dotyczą nie tylko samego światła, ale i budżetów, bo światło emitowane w górę to tak naprawdę pieniądze zużyte na wyprodukowanie energii elektrycznej, która jest marnowana – podkreśla naukowiec Zespołu Obserwacji Ziemi.
Od pewnego czasu zjawisko zanieczyszczenia światłem jest badane również u nas w kraju. Robi się specjalistyczne pomiary, informacji dostarczają też satelity obserwujące Ziemię nocą. - Z wykorzystaniem obserwacji naziemnych i satelitarnych konstruuje się modele oceniające jasność nieba w dowolnym miejscu na Ziemi. Badania te pokazują, że nie ma w Polsce miejsca w stu procentach wolnego od zanieczyszczenia światłem – podkreśla dr Kotarba. - Obserwacje satelitarne pokazały, że cały świat jaśnieje w tempie 1,8 proc. rocznie, a obszarów oświetlanych nocą jest z każdym rokiem o 2,2 proc więcej.
Ma to poważne skutki. Może prowadzić do problemów zdrowotnych: zaburzeń snu, rozchwiania metabolizmu. - Efektem może być otyłość, zaburzenia nastroju, w tym nawet mania czy depresja. W skrajnych przypadkach zanieczyszczenie światłem zwiększa ryzyko wystąpienia nowotworów – wylicza ekspert Polskiej Akademii Nauk.
Cierpią też zwierzęta, zarówno te o dziennym, jak i nocnym trybie życia. Jak zaznacza dr Kotarba, ekolodzy i biolodzy udokumentowali wiele przypadków, gdy sztuczne światło nocą prowadziło do zaburzenia orientacji zwierząt, negatywnie modyfikowało ich rozmnażanie, zmieniało sposób żerowania.
Problem, którego nie ma
Niedaleko Siechnic, w dorzeczu Odry i Oławy, ciągną się tereny objęte programem Natura 2000. Choć nie są to ścisłe rezerwaty przyrody, w grądach swoje siedliska mają liczne zwierzęta i rośliny. O wpływ zanieczyszczenia światłem chcieliśmy zapytać największą w Polsce organizację ekologiczną Greenpeace. Okazało się jednak, że nie zajmują się tym tematem.
Podobnie wygląda sprawa w organizacjach samorządowych. - Kompetencyjnie Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska nie jest właściwym organem. Nie ma przepisów, na podstawie których aspekt natężenia czy też zanieczyszczenia światłem mógłby być przez nas badany – mówi naczelnik WIOŚ Maria Siwiak. Jak dodała, dotąd nikt nie zwracał się do inspektoratu z taką uciążliwością.
Citroneksowi nie można czegokolwiek zarzucić pod względem prawnym. Firma działa zgodnie z przepisami i w ramach polskich norm. – Wszystkie przepisy prawne, również dotyczące produkcji szklarniowej, wypełniamy w stu procentach. Jako świadoma społecznie firma robimy nawet więcej ponad to, co wymagane w przepisach – zapewnia dyrektor PPO Siechnice Marcin Dymitruk.
Tak więc oficjalnie problem zanieczyszczenia świetlnego nie istnieje. - Sytuacja może przypominać tę dotyczącą smogu. Oddychamy nim od dekad, jednak dopiero po osiągnięciu pewnej masy krytycznej i wzroście świadomości społecznej smog stał się tematem debaty publicznej, politycznej, ekonomicznej. To samo wydarzy się z zanieczyszczeniem świetlnym – prognozuje dr Andrzej Kotarba.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl