Uwielbiana w Polsce ryba może zniknąć. "To bardzo poważna sprawa"
Międzynarodowa Rada Badań Morza (ICES) rekomenduje ograniczenie połowów makreli aż o 70 proc. Przetwórcy tej ryby w Polsce oceniają, że to "drastyczny" krok, którzy podważy ich działalność, a zniknięcie makreli z naszego rynku "to nie tylko zapowiedź - to bardzo realny scenariusz".
W ciągu zaledwie dekady biomasa tarłowa makreli zmniejszyła się o 80 proc. (z prawie 13 mln do 2,74 mln ton) z powodu przełowienia. Biomasa tarłowa to szacowana masa tej części stada, która faktycznie uczestniczy w rozrodzie w danym okresie i jest wskaźnikiem zasobów. W związku z tym Międzynarodowa Rada Badań Morza (ICES) rekomenduje ograniczenie połowów aż o 70 proc.
- To jest poważna sprawna. Rekomendacja ICES jest bardzo drastyczna. Od lat kwoty połowowe makreli są regularnie zmniejszane, ale dotychczas skala była mniejsza (o 20-30 proc.). W efekcie makrela stanie się właściwie niedostępna. Dozwolona do odłowu kwota w 2026 r. ma być na poziomie 175 tys., a to znikoma ilość, bo makrela jest bardzo popularną rybą nie tylko w naszym kraju. W Polsce zajmuje drugie miejsce po łososiu w kontekście przetwórstwa - to dziesiątki tysięcy ton rocznie - przyznaje w rozmowie z WP Finanse Małgorzata Pawliszak, prezes Polskiego Stowarzyszenia Przetwórców Ryb (PSPR), która sama również prowadzi firmę zajmującą się przetwórstwem.
W odpowiedzi na nasze pytania Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi potwierdza, że "stadu makreli grozi załamanie" i sytuacja jest "alarmująca". W latach 2022-2024 polska kwota połowowa dla makreli wynosiła około 1000 ton, a na 2025 r. wynosi 679 ton. "Polska, mając niewielkie krajowe połowy, jest jednym z głównych importerów makreli w Europie i pełni funkcję ważnego ośrodka przetwórczego" - podkreśla resort.
Nowa opłata w sklepach od 1 października. Tak to wygląda w praktyce
Z danych resortu wynika, że największym dostawcą jest Holandia, natomiast najszybszy wzrost odnotowano w imporcie z Islandii - o ponad 12 proc. w 2023 r. i 16 proc. w 2024 r. Dostawy z Wysp Owczych gwałtownie zmalały, ale w 2024 r. częściowo się odbudowały.
"Importowany surowiec stanowi podstawę produkcji wędzonych i konserwowanych wyrobów, popularnych zarówno na rynku krajowym, jak i eksportowym. Jednocześnie wysoka skala importu sprawia, że polski przemysł rybny pozostaje wrażliwy na ograniczenia połowów w Atlantyku Północno-Wschodnim" - wskazuje MRiRW.
Makrela może zniknąć z polskich stołów. Co na to przetwórcy?
Zniknięcie makreli z polskiego rynku to nie tylko zapowiedź - to bardzo realny scenariusz. Wskazują na to nasi dostawcy, od których kupujemy makrelę - podkreśla prezes PSPR.
Marta Kalinowska, Country Manager, Poland & Central Europe w Marine Stewardship Council (międzynarodowej organizacji non-profit, która ustala standardy zrównoważonego rybołówstwa), podkreśla w komentarzu dla WP Finanse, że "w niektórych zakładach przerób makreli sięga 60-90 proc. produkcji, a tylko w 2023 r. polskie zakłady sprzedały za granicę wyroby z makreli o wartości ponad 73 mln euro".
- Dlatego drastyczny spadek ilości surowca może mieć ogromny wpływ na miejsca pracy w przetwórniach - ocenia. Podobnego zdania jest prezes PSPR, która zwraca uwagę na "bardzo negatywne skutki" rekomendacji.
- Jeśli podstawowy surowiec nie będzie dostępny lub jego cena będzie dwukrotnie czy trzykrotnie wyższa, to przedsiębiorstwa wpadną w potężne kłopoty. Ograniczenie połowów miałby obowiązywać od przyszłego sezonu (od początku 2026 r.), a w tak krótkim czasie nikt nie jest w stanie przestawić produkcji na inny surowiec. Tym bardziej, że trudno będzie zastąpić makrelę, bo nie ma drugiej tak smacznej ryby - argumentuje Pawliszak.
Również Dawid Trzcieliński, Import & Export manager w Rybhand, polskiej firmie zajmującej się przetwórstwem ryb, przyznaje, że ograniczenia połowów makreli wpływają negatywnie na naszą działalność. - Mniejsza dostępność surowca oznacza wyższe koszty zakupu ryb do przetwórstwa, co przekłada się na wzrost cen produktów końcowych i w efekcie na spadek spożycia. Ograniczona dostępność surowca do przetwarzania bezpośrednio wpływa na skalę produkcji, a w konsekwencji również na zapotrzebowanie na pracę w zakładach przetwórczych - przekazuje naszej redakcji.
Choć ostateczna decyzja w sprawie kwot połowów jeszcze nie zapadła, to przetwórcy już przygotowują się na czarny scenariusz. - Dywersyfikujemy produkcję, poszukując alternatywnych gatunków ryb o zbliżonych walorach smakowych i odżywczych. Jednym z przykładów jest ostrobok, którego obecnie intensywnie promujemy jako wartościową i smaczną alternatywę dla makreli. W naszej ofercie coraz większe znaczenie zyskują również takie gatunki jak trewal, morszczuk wędzony czy karmazyn, które cieszą się rosnącym zainteresowaniem konsumentów - przyznaje Trzcieliński.
O dywersyfikacji w kontekście ostroboka wspomina też przedstawicielka MSC. - Łowiska tylko ostroboka peruwiańskiego mają dostępne ponad 912 tys. ton surowca. To w zupełności wystarczy na pokrycie popytu na produkty z makreli w naszym krajowym przetwórstwie - przekonuje.
Pawliszak przyznaje, że w przypadku jej firmy makrela stanowi 50 proc. przetwórstwa i już zastanawia się, co zrobić, gdy surowca zabraknie. - Jeżeli makrela będzie w cenie łososia, to konsumpcja tej ryby bardzo mocno spadnie - przekonuje.
W ocenie prezes PSPR "zniknięcie makreli z rynku będzie też bardzo dużą stratą dla konsumentów, bo jest to smaczna bardzo wartościowa ryba".
Czy makrelę da się uratować?
Przetwórcy zgodnie z przyznają, że zdają sobie sprawę ze skali problemu. Trzcielińśki podkreśla, że "ochrona zasobów morskich i utrzymanie równowagi ekosystemu" to kwestie priorytetowe.
- Nie jestem przeciwko kontrolowaniu odławiania ryb. Duży procent makreli w niektórych regionach jest poławiany poza kwotą, co sprawia, że są to połowy nielegalne. Konieczne jest zatem zapobieganie takim połowom, ale w sposób mniej drastyczny. Wydaje mi się, że rekomendacja ICES jest również pokłosiem problemu o charakterze politycznym, ponieważ nie ma porozumienia między państwami, które poławiają makrelę (państw nadbrzeżnych UE, Norwegii, Islandii, Wielkiej Brytanii, Wysp Owczych, Rosji i Grenlandii - przyp. red.). Spór dotyczy podziału kwot połowowych - wskazuje prezes PSPR.
W efekcie dochodzi do rozdźwięku - niektórzy trzymają się narzuconych kwot, a inni je bagatelizują. W tym kontekście przedstawicielka MSC przypomina, że utrzymanie się obecnego trendu może doprowadzić do powtórki z historii. W latach 60. XX wieku podobny los spotkał śledzia atlantycko-skandynawskiego - jego populacja gwałtownie się załamała, a odtworzenie stad zajęło dwie dekady. Czy da się tego uniknąć?
Jeśli kwoty zostaną ustalone zgodnie z zaleceniami ICES (podejście MSY), przewiduje się, że zasoby wzrosną o 11 proc., do około 3,07 mln ton do 2027 r., co odwróciłoby trend spadkowy. Wciąż jednak jest 50-proc. ryzyko, że ryb będzie zbyt mało, by uznać ich ilość za bezpieczną. Krótko mówiąc: te zalecenia pomagają w odbudowie ryb, ale potrzeba na to czasu - tłumaczy.
Omawiana rekomendacja jest popierana przez wiele organizacji, ale nie zapadła jeszcze decyzja, czy wejdzie ona w życie. Spotkanie państw nadbrzeżnych (Coastal States) w sprawie ustalenia kwot połowowych odbywa się w Londynie w dniach 16-23 października. Kalinowska zwraca uwagę, że jeśli nie dojdzie do porozumienia, to w przyszłości może to potencjalnie doprowadzić do zalecenia całkowitego dopuszczalnego połowu (TAC - Total Allowable Catch) na poziomie zerowym - tak jak obecnie ma to miejsce z dorszem na Bałtyku.
- Jedno jest pewne - kraje te muszą porozumieć się w sprawie znaczącego ograniczenia połowów makreli atlantyckiej. Równocześnie konsumenci oraz przemysł przetwórczy powinni chętniej sięgać po alternatywne gatunki ryb pochodzące ze zrównoważonych źródeł. Tylko wtedy będziemy mogli w przyszłości nadal cieszyć się smakiem makreli atlantyckiej, a jednocześnie odkrywać różnorodność innych wartościowych gatunków ryb - podsumowuje przedstawicielka MSC.
Maria Glinka, dziennikarka WP Finanse i money.pl